Nie mam dobrych wiadomości.
Rebelia się rozrasta, wszystko wymyka się spod kontroli. Państwowy szpital w
Mbaiki, dużym mieście niedaleko nas, został doszczętnie ograbiony. Najpierw
skradziono część leków, by później resztę z premedytacją zniszczyć, następnie
wynieść wszystko to, co pozostało. Szpital opustoszał, prefektura opustoszała,
nic nie funkcjonuje tak jak powinno. Wszyscy urzędnicy i inni wysoko postawieni
pochowali się gdzie mogli. Policja i żandarmeria już nie istnieją. Także żaden
szpital w stolicy nie ma racji bytu. Miasto zostało podzielone na sektory, aby
utrzymać porządek – dzięki temu bojówki wiedzą, którą część miasta mogą okradać!
Wszystkie organizacje międzynarodowe (włącznie z agendami ONZ) zostały
okradzione, budynki zrujnowane. Misje, firmy, jedyna w kraju duża fabryka,
zwykli obywatele – wszyscy, jak jeden mąż, zostali poważnie dotknięci
wydarzeniami w kraju. Nie odpuścili nawet siostrom od Matki Teresy z Kalkuty.
Jak przebiega zazwyczaj wizyta
szanownych panów rebeliantów? Każdy im grzecznie otwiera, tak jest
bezpieczniej. Zabierają co chcą. Niestety wielokrotnie jest to wszystko – nie
odpuszczą sobie nawet mebli, które mogą gdzieś później sprzedać. Jeśli masz
samochód – zabierają samochód. Jeśli twój samochód jest zepsuty – wybijają w
nim szyby lub puszczają serię z karabinu. Czasem po prostu odchodzą, gdy już
się nasycą, a czasem niszczą co mogą. Dlaczego? Po co? A bo mogą!
Niestety to nie koniec przykrych
przeżyć. Kiedy rebelianci już sobie pójdą, jest to znak dla miejscowej
ludności, że drzwi do danego miejsca są otwarte. Można więc śmiało wchodzić i
kończyć dzieło zaczęte przez uzbrojonych poprzedników. Przykre, bardzo przykre,
ale prawdziwe…
My zaś przygotowujemy się na powitanie
rebeliantów w okolicy. Dochodzą do nas bowiem niepokojące słuchy, że się
zbliżają, że usłyszeli o jakimś porzuconym samochodzie, który mogą sobie
przywłaszczyć, a jak już zawitają w te strony to będą pewnie chcieli odwiedzić
i misję i szpital. Staraliśmy się ukryć co się da. Jest tutaj tak wiele dobra
podarowanego przez ludzi z całej Polski. Tyle serca i pieniędzy zostało włożone
w to, by móc wyposażyć pediatrię, by zapewnić miejscowej ludności dostęp do
wody pitnej, by wyszkolić personel, by można było chorować w godnych warunkach.
W ostatnim czasie przyjechał kontener z darami i zapas leków na cały rok! Czy
mamy to wszystko teraz stracić? To nie jest Europa, tutaj nie da się złożyć
zamówienia przez Internet i otrzymać paczki na następny dzień. Wiele rzeczy
jest tutaj niemożliwych do kupienia. Przykładowo wenflony, które przyjechały z
Polski i które są dla nas podstawą – bez
nich kroplówka z kininą ratującą życie, ringer dla skrajnie odwodnionych dzieci
czy transfuzja, nie są możliwe. Bez nich nie mamy racji bytu. Bez nich dzieci
będą umierać na naszych oczach, a my nic nie będziemy mogli zrobić. Czy tak ma
być?
Kiedy więc dziś po kilku
godzinach upychania najcenniejszych leków w zakamarki szpitalnych korytarzy,
usiadłyśmy kompletnie wykończone w jednym z pomieszczeń, pośród stosu kartonów
z kroplówkami, których nie udało się nigdzie schować, chciało mi się płakać nad
bezsensem tego wszystkiego, nad złem, które panoszy się tutaj bez opamiętania.
Wiemy co spotkało inne szpitale. Czy i w naszym przypadku ma się to sprawdzić?
Wiemy, że jest wiele osób, które się za nas modlą. Wiemy i widzimy tego efekty
– już tyle razy nam się „udało”. Wydarzyło się już tyle Boskich Zbiegów
Okoliczności.
Na razie czekamy. Może jutro
wszystko się rozwiąże? Nie wiem już co gorsze – ta ciągła gotowość, to
oczekiwanie na nieznane czy samo z nim spotkanie? Dziś wszyscy czekaliśmy.
Czekaliśmy na rebeliantów. Kiedy więc usłyszeliśmy warkot ciężarówki, zamarliśmy. W mojej głowie pojawiło się pytanie: „Panie Boże, czy to
już?”. Na szczęście odpowiedź przyszła szybko. Stara
niebieska ciężarówka przywiozła nam kamienie pod budowę ogrodzenia przy
szpitalu. Tak jak co dzień.
Jesteśmy tym wszystkim zmęczeni. Jesteśmy bardzo
zmęczeni. W dzień nasłuchujemy telefonów z informacjami z innych misji
rozsianych po całym kraju, wieczorami staramy się znów nie nasłuchiwać coraz
częściej powtarzających się wystrzałów, a nocami usiłujemy po prostu zasnąć, co
nie najlepiej nam jednak wychodzi. Wszyscy pragniemy spokoju i pokoju – tu, w
Republice Środkowoafrykańskiej i w nas samych.
Chciałabym obudzić się jutro rano
i mieć tę świadomość, że nikt nie zrobi krzywdy ani mi ani moim przyjaciołom, że będziemy mogli po prostu w spokoju pracować, że jednak wszystko będzie dobrze…
Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.
Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.
Tak przykro czytać ze świadomością że to prawdziwe realne współczesne życie... i to uczucie bezsilności... ten żal... brak słów... :(
OdpowiedzUsuńCzemu tak się dzieje? Smutno, że tyle pracy może pójść na marne... ale i tak chyba najgorsza jest bezsilność. Bo co można zrobić? Tylko czekać i modlić się. A może aż czekać i się modlić?
OdpowiedzUsuńModlimy się o pokój i potrzebne łaski dla Was. Niech Bóg ma Was w swojej opiece.
OdpowiedzUsuń