Nie wiem nawet od czego zacząć.
Wice-mer z naszej wioski z własnej inicjatywy poszedł do Seleki, żeby ich tu
sprowadzić, żeby tu stacjonowali, żeby tu „pilnowali porządku” (ha ha ha).
Mieli przyjechać dzisiaj, jeszcze się nie pojawili. Znów wpadną pod osłoną nocy
czy raczą łaskawie poczekać do rana? Będą siedzieć grzecznie i pozwolą na
zapowiedziane pertraktacje czy od razu przejdą do tworzenia swojego ładu? Już
zapowiedzieli nałożenie podatku na mieszkańców – na utrzymanie rebeliantów.
Chcą ściągnąć z lasu mera, że
niby na rozmowy, że nic mu się nie stanie, że chcą coś ustalić. Na swoje
szczęście (i życie) chłop się nie zgodził. Siedzi dalej gdzie siedział. On i
3,5 tys. innych mieszkańców naszej wioski (na 4 tys.!). To doskonale pokazuje
skalę „spokoju”. Dzisiaj jeszcze więcej osób poszło w busz. A my czekamy jak
zawsze.
Cholera, co to będzie?
Jeśli tak będzie, jeśli będą tu
stacjonować to będą najpewniej mieszkać na opuszczonym komisariacie policji
(drewniana stodoła). O ironio losu! Komisariat jest 100 metrów od misji…
Musi być dobrze. Musi być jakoś.
Może nie są na tyle głupi by zniszczyć szpital? Przecież i oni chorują. Ludzie
będą padać jak muchy. Już padają.
Może statystyki podają – kilkaset
osób zginęło i to w stolicy. Niewiele. Czym by tu się przejmować? Ale to są
tylko bezpośrednie ofiary tego konfliktu. Ile jest tych pośrednich?
Kilkuletnia Valeria jest chora.
Znów. Matka w 7-mc ciąży decyduje się zabrać ją do naszego szpitala. Podczas
przeprawy przez las kobietę kąsa wąż. Ostatecznie hospitalizowane są obydwie.
Silne leki, wygrzebią się. Pierwsza, druga, trzecia doba. U obu jest poprawa.
Czwartej nocy jestem wezwana do pilnego przypadku. Kobieta się wykrwawia. Krew
z dróg rodnych cieknie jej ciurkiem. Na podłodze kałuże, miednica pełna krwi.
Kroplówka - jedna, druga. Leki na krzepliwość – pierwszy i drugi nie dają
poprawy. Dostaje trzeci lek, najsilniejszy, ostatnią deskę ratunku. Nie mamy
już więcej pomysłów. Wpada we wstrząs. Ciśnienia brak. Dajemy leki
reanimacyjne. Szukamy dawcy krwi. Znów Bóg działa – mąż kobiety ma tą samą
grupę. Robimy transfuzję. Załapuje. Pojawia się słabe ciśnienie. Odzyskuje
przytomność.
Toksyna wstrzyknięta przez węża
potrzebowała kilku dni by spustoszyć organizm. Cudem ją odratowaliśmy! Cudem!
Gdyby mąż nie miał tej samej grupy, nie zdążylibyśmy nawet zbadać nikogo
więcej. Umarłaby. Umarłaby i osierociła 8 dzieci. W tym małą Valerię.
Kilka dni wcześniej w lesie wąż
ukąsił małego chłopca. Nie zdążyli nam go donieść. W jego małym ciałku trucizna
rozeszła się szybciej. Nie zmarłby gdyby nie musiał spać w lesie, a nie
musiałby spać w lesie gdyby nie musiał uciekać. Nie uciekałby zaś gdyby w kraju
był spokój, jak kiedyś.
Ile jest takich ofiar? Ile
jeszcze będzie?
Nasi pielęgniarze, którzy jak i
wszyscy nocują w buszu zabrali ze szpitala trochę leków na malarię i
opatrunków. Ludzie wiedzą gdzie oni pracują i pytają ich o pomoc. Dla
wszystkich ta sytuacja jest taka trudna, taka cholernie trudna.
Módlmy się. Módlcie się. Musi być
na to zło jakiś sposób. Musi. Boże…
Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.
Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.
Cały czas z uwagę śledzę Wasze zmagania. Cały czas obejmujemy Was naszą modlitwą. Dzisiejsza Ewangelia przynosi słowa Jezusa
OdpowiedzUsuń"A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię”.
Niech nasza modlitwa i Wasza wiara i chęć służby tym ludziom tam w Afryce da wielkie owoce. Niech Bóg ześle pokój na ten kraj, aby mógł się wreszcie zacząć normalnie rozwijać. Serdecznie pozdrawiamy. Zapewniając o naszej modlitwie. Bogdan