15.12.2013


Tak jak pisałam, Zuzia dotarła do Bangui i... się tam zasiedziała. Walki nadal trwały i trwają, w różnych rejonach miasta. Busy nie jeździły, więc nikt nie miał pojęcia czy da się w ogóle dojechać do naszej wsi. Problem był nawet z kupnem chleba, choć do tej pory był dostępny na każdym rogu. 

Czekali więc - Papa, ona i Paweł na polepszenie sytuacji. W międzyczasie rebelia prócz licznych miejscowych, zebrała także żniwo wśród francuskich żołnierzy. 

Rozmawiałam dziś rano z Papą przez telefon. W końcu wyjechali ze stolicy i udało im się na szczęście bez większych problemów dojechać na wieś. Bardzo się tego bałam, ale dzięki Bogu dali radę.

Wszyscy trąbią, bo to przecież medialne (europejscy żołnierze giną), że w RŚA trwa wojna religijna. Wojna religijna też przecież jest medialna. To nie do końca tak. Aż tak źle nie jest. Wprawdzie tak, to fakt, wiele jest ataków na muzułmanów, ale nikt ich tam nie wyżyna w imię Chrystusa. Ataki na muzułmanów trwają, bo wcześniej to oni wiele złego miejscowym różnych wyznań uczynili (co już opisywaliśmy). 

Póki co mam tyle, jakże zdawkowych informacji. Mam nadzieję, że już niedługo do wsi  wróci internet, że kontakt się odnowi, że będziemy mogli na bieżąco dowiadywać się jak sobie radzą. 

Módlmy się, proszę Was, módlmy się za nich codziennie. Może nie czujemy efektów modlitwy, może ich nie widzimy, tu, stąd, ale ja tam byłam i ja widziałam i czułam. Cuda zdarzają się codziennie. Ile z nich udało nam się wymodlić?




Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.

9.12.2013

Same niepokojące wieści docierają do mnie przez media. Z Zuzią rozmawiałam telefonicznie w czwartek. Dotarła do Bangui, lot bez problemów. Papa przyjechał po nią na lotnisko, wrócili na obrzeża miasta do parafii prowadzonej przez polskich księży i... tam też utknęli. 

W mieście wybuchły zamieszki. Media krzyczą o atakach rebeliantów-muzułmanów na chrześcijan. Zuzia mówiła mi tylko o rebeliantach i kontr-rebeliantach. W tym momencie nie jestem w stanie potwierdzić informacji ze stron internetowych. Czekam na kontakt z Afryki, choć wiadomości brzmią bardzo nieciekawie. 

Módlmy się za nich. Módlmy się codziennie. Należy im się to. Potrzebują tego.


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.
Tak jak pisałam, ja już wróciłam do Polski pozostawiając Papę i Elę, którzy nadal na co dzień muszą zmagać się z rebeliantami i wysłuchiwać informacji o zabójstwach i pobiciach. Na początku grudnia dołączy do nich Zuzia, która mimo tak trudnej sytuacji w kraju, zdecydowała się wrócić i do wakacji służyć pomocą w szpitalnej aptece. Niech Bóg jej za to  błogosławi. 

Proszę Was, my, którzy siedzimy w bezpiecznym i spokojnym kraju i jak gdyby nigdy nic przygotowujemy się do Świąt Bożego Narodzenia, ogarniajmy Środkową Afrykę swoją modlitwą. Nie zapominajmy, że oni tam są i potrzebują naszego wsparcia.

Przez te kilka tygodni, gdy byliśmy odcięci od Internetu, prócz kilku wizyt Seleki w ramach konsultacji w szpitalu, nic więcej u nas się nie wydarzyło. W stolicy jednak nasłuchaliśmy się o różnych nieciekawych zdarzeniach - o kradzieżach i zabójstwach, m.in. bezdomnego chłopca, który stał się kolejną niewinną  ofiarą mężczyzn w mundurach moro. 

Doszły do nas także słuchy o wojskach francuskich, które przygotowują się (w końcu!) do zrobienia porządku w RŚA i które ponoć są już w Douala (Kamerun). Jeśli chcą wykurzyć Selekę, miejmy nadzieję, że zrobią to tak, żeby cywile nie ucierpieli. 

Naprawdę potrzebna jest modlitwa! 


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.

będziemy wracać

Dwa dni temu wróciłam planowo do Polski (po skończeniu kontraktu). Na misji nadal nie ma internetu. Czekają na naprawę. 

W ciągu kilku dni napiszę jak wyglądała sytuacja przez czas naszej nieobecności w sieci, a w ciągu kilku tygodni (mam nadzieję) odzyskamy stały kontakt z RŚA.

Proszę o cierpliwość i modlitwę o pokój w tym biednym kraju.

26.10.2013, no to mamy przerąbane

Do miasta leżącego niedaleko Kamerunu wkroczyła grupa żołnierzy – popleczników byłego, a przeciwników obecnego prezydenta. Otoczyli koszary wojskowe, gdzie kryje się Seleka. Trwają walki. Mowa jest o tysiącach ludzi uciekających z tamtych okolic ze strachu przed tym co będzie. W mieście tym są także polscy misjonarze (wszystko u nich w porządku). Musimy się teraz modlić szczególnie mocno właśnie za nich.

Niewiele na razie wiemy, wiadomości są świeże. Telefony się rozdzwoniły (dzięki Ci, Panie, że działają!). Będziemy informować.

Ja za niecałe 3 tygodnie mam wracać do Polski. Ciekawe, ciekawe czy to się teraz uda i co znów zacznie się dziać.





Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.
 14.10.2013, niemoralne propozycje i darmowy system opieki zdrowotnej dla rebeliantów

Kiedyś pisałam, że rebelianci z naszej wioski zrobili sobie barierę na drodze zaraz obok domu jednej z naszych pielęgniarek. Musiała ich żywić, jak by coś z tej ich wiecznej obecności miała. No tak – chyba tylko dodatkowy stres.

Żeby tego było mało, pielęgniarka ta jest bardzo piękną kobietą i w końcu ciężko pracujące chłopy w mundurach moro to dojrzały i jak najbardziej chcą wykorzystać. Dostała więc propozycję - wszyscy wiemy jaką. Może odmówić, nie ma problemu, ale wprost jej powiedzieli, że wtedy ją zabiją. I mówią to ci sami ludzie od których osobiście słyszałam słowa: „Jesteśmy tu, żeby was bronić.” !!!!

Także dziś można było do woli słuchać podobnych pięknych słów Seleki, gdy dwóch z nich przyszło do szpitala na konsultacje. Czy mieli ze sobą jakieś pieniądze? Oczywiście! Co za nie kupili? No perfumy. A na leki starczyło? Skąd żeby znowu. Dziś ich kartą przetargową nie była broń. Starczyły mundury i turban. Grzecznie podziękowali, uścisnęliśmy rączki i mogli pójść. Bo niby co im powiesz? Oni nas w końcu bronią (ciekawa jestem tylko przed czym lub przed kim właściwie), a my mielibyśmy mieć pretensje o brak tych kilku tysięcy franków przez biednych, ciężko pracujących panów rebeliantów?


15.10.2013, strzelamy, bo się cieszymy

Dziś z pewnej sennej atmosfery poranka wyrwały nas wystrzały gdzieś we wsi. Zrobiło się głośno, ludzie zaczęli żywo dyskutować, część biegała w sobie tylko znanym kierunku. Strzały było słychać blisko, a nasz chirurg wszedł do dyżurki i spokojnie zapytał: „Czy wypisy są już przygotowane?”.

No tak. No tak. Świat w którym normalność usilnie walczy z wojną. Świat w którym głupota powala na łopatki jakiekolwiek współczucie.

Okazało się bowiem, że nasi koledzy rebelianci tymi wystrzałami chcieli światu oznajmić swoją radość z jakiegoś muzułmańskiego święta. Dzięki temu możemy i my, jakże szczerze, przyłączyć się do ich radości...

Cieszcie się, dobrze, tylko proszę, nikogo z nas w związku z tym nie zastrzelcie.

A mi już, niejako automatycznie, otwiera się w głowie w takich sytuacjach ta sama szufladka i zaczynam szeptać gdzieś wewnętrznie:

Pod Twoją obronę uciekamy się...




Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.

9.10.2013, Kule lecą, poszukiwania trwają

Nie mogę wszystkiego pisać. Nie mogę. Musimy pozostać w wersji: Spokój jest. Jest super. Nie ma co się martwić! Nic by dodatkowe zmartwienia ludzi z drugiego końca świata nie pomogły. Musimy się wszyscy dużo modlić o Środkową Afrykę, bo ona tej modlitwy bardzo potrzebuje. Ona, wszyscy mieszkańcy i na końcu także my.

Wyjeżdżając ze stolicy, włoscy misjonarze zostali zatrzymani przez Selekę na szczegółową kontrolę. Tak dokładne przeszukiwania jak teraz, do tej pory w stosunku do białych się nie zdarzały. Misjonarze mieli pretensje. Rebelianci pozwolili im odjechać po czym puścili się za nimi na motorach i ostrzelali ich. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale samochód już do niczego się nie nadaje. Bóg czuwa.

Do nas napłynęła „prośba” o oddanie miejscowej Selece trochę paliwa, bo mają samochód (ciekawe komu został wcześniej ukradziony?), a benzyny nie. Papa powiedział, że może im owszem, ale odsprzedać bidon. Zobaczymy jak się to dla nas skończy. Na razie ucichło.

A wieść całkiem świeżutka, bo z dzisiejszego poranka: w jednej z okolicznych wsi, gdzie mieszka nasz pielęgniarz Jasiu, został zastrzelony były żołnierz FACA. Był zupełnie bezbronny. Dostał 6 kulek. I po człowieku.

Nie mamy wyjścia. Musimy trwać w wierze, że będzie dobrze, że będzie tak, jak Bóg dla nas zaplanował, bo tylko On wie, co dla nas najlepsze.

Jezu, ufamy Tobie!
Jezu, ufamy Tobie!

Jezu, ufamy Tobie!


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.

30.09.2013, Gadanie, gadanie...

Ostatnio zebrała się rada bezpieczeństwa ONZ w sprawie Republiki Środkowoafrykańskiej i kilku innych krajów. Był więc ONZ, był prezydent Francji, były słowa potępienia dla działań i wydarzeń w RŚA. Największym skandalem okazało się, że wysłano żołnierzy, którzy mieli rozbroić Selekę (pamiętacie to jeszcze? Patrząc na mieszkających obok nas rebeliantów niezbyt im się to udało), a skończyło się na tym, że Seleka rozbrajała ludność cywilną, która posiadała broń rzekomo podarowaną im przez byłego prezydenta. Tego wydarzenia, idealnie pokazującego porządek i spokój panujący w tym kraju, najbardziej nie mogli przeżyć.

Ma zostać również dosłanych 2 tys. francuskich żołnierzy, którzy mają działać pod egidą ONZ. Historia jednak nie jeden już raz pokazała, że oprócz jeżdżenia po mieście i pokazywania się, że się tu jest, oddziały takie nic więcej nie robią, a nadal dzieje się, co się ma dziać.

Słychać też głosy o tym, że wielcy tego świata obawiają się „somalizacji” kraju i powstania w RŚA „sanktuarium terroryzmu”. Kto nie wie co to oznacza – islamizacja, wojna domowa trwająca od prawie 30 lat... No to z przykrością musimy odrzec, że określenie to idealnie pasuje do północy naszego kraju. Obawiajcie się dalej.

Bandyci okradli znów misję katolicką leżącą w części kraju graniczącej z Kamerunem. Zabrali samochód i pieniądze. Potem napadli też na ich sąsiadów, kneblując i przywiązując jednego z księży. I co? No nic.

A wracając do naszego wiejskiego zaścianka. Kilka dni temu z samego rana dotarł do naszego szpitala pan rebeliant zwijający się z bólu oraz jego kompan z bronią. Ten pierwszy okazał się być ofiarą wypadku motorowego, który sam spowodował. Miał poharatane plecy, klatkę piersiową i naciągnięty bark. Wszyscy skakali koło nich jakby mieli zaraz zejść z tego świata. Ludzie się boją. Jak się nie bać, gdy kartą przetargową jest kałasznikow? Oczywiście pieniędzy ze sobą żadnych nie mieli. Niby po co? Broń jest. To wystarczy.




Boże, spraw cud...  



Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.

19.09.2013

Co by Wam tu napisać? Nie bardzo jest co. My pracujemy normalnie i udajemy, że wkoło nic się nie dzieje. Wszyscy tak udają. Słyszymy, że na północ od nas zabili ludzie, że spalili wioski, nawet zdjęcia są w Internecie. Słyszymy, że muzułmanie biją chrześcijan i na odwrót. Słyszymy, że Seleka kazała zapłacić 300.000 franków szefowi wsi obok za zniewagi. Słyszymy, że Francja chce znów poprzeć byłego prezydenta. Różne rzeczy słyszymy, a potem niezmiennie mówimy przez Skypa:


Nie no. Spokój jest. Jest super. Nie ma co się martwić!”



Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.

3.09.2013, zostać czy uciekać?

Pracujemy sobie w szpitalu spokojnie. Czasem tylko Seleka zjawi się na jakąś kontrolę. Rozniosło się – przychodzą już nie tylko „nasi” chłopcy, ale przyjeżdżają też z wioski obok (ci z ekipy odpowiedzialnej za wcześniejsze nocne strzelaniny i odwiedziny misji przy blasku księżyca). Może dzięki temu, jakimś Boskim cudem, zrozumieją, że jeśli nas ograbią to sami nie będą się mieli gdzie leczyć? Chociaż w przypadku innych szpitali takie myślenie nie zadziałało. Nie mogą się nawet leczyć w ponownie działających państwowych szpitalach, bo jak tylko personel widzi zbliżających się rebeliantów to w mig zostawia wszystko i ucieka... Sami do tego doprowadzili.

Tak. My pracujemy spokojnie, a na północy ludzie zbuntowali się zmęczeni tym wszystkim co wyprawia Seleka. Doszło do walk. Cywile oczywiście nie mieli szans. Byli ranni, zabici, a w odwecie „wyzwoleńcza” armia Seleki najpierw ograbiła co się dało, a potem spaliła całą wioskę - 1500 domów! Wyzwolenie o jakim każdy z nas po nocach śni.

Generalnie mieszkańców naszej wsi można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to ludzie, którzy w ramach prewencji, jak tylko usłyszeli, że rebelianci mają zostać na dłużej, wynieśli się do lasu i nie wychodzą z niego od co najmniej 3 tygodni. Biorą oni pod uwagę opcję, że jeśli Seleka nadal będzie grzeczna, spróbują wrócić do swoich domów. Drudzy, czyli reszta, to Ci, którzy odważyli się jeszcze nie uciekać. Czekają, wyczekują, w pełnej gotowości, cały dobytek pod ręką, czekają czujnie, żeby czmychnąć jeśli tylko grzeczna Seleka przestanie być grzeczna.

Kraj zamarł. Wszystko stoi w miejscu. Stagnacja. Bardzo chciałabym dodać jeszcze słowo:stabilizacja, ale nie byłoby ono zgodne z prawdą.


Wybory mają odbyć się za 18 miesięcy. Czy za 18 miesięcy kraj ruszy do przodu? Coś? Cokolwiek? Chociaż odrobinę? 

27.08.2013, Opowieści z krainy Seleki

Poranna wizyta trwała do 9:00 – to znak, że szpital się zapełnia. Mamy ponad 30 pacjentów, większość to zaniedbane, często skrajne zagłodzone dzieci. Co drugie na dzień dobry wymagało transfuzji. Jedne po kilku dniach zaczynają zbierać się do życia, z innymi rodzice przychodzą zbyt późno. Na sali intensywnego nadzoru leży 45-latek po operacji przepukliny. Szybko zdecydowaliśmy się na zabieg, bo jego życie było zagrożone. Już jest dobrze. Za kilka dni wyjdzie do domu.

Po wizycie Ela zaczyna rejestrować nowych pacjentów, a ja czasem pomagam jej przygotowywać leki. Dzień w dzień to samo.

Nie dziś.

Tak jak można było się spodziewać, rebelianci też ludzie i chorować muszą. A gdzie się leczą chorzy ludzie? W szpitalu właśnie. Zapraszamy więc w nasz urozmaicony od dziś świat.

Przyszło dwóch. Środkowoafrykańczyk był w pełnym umundurowaniu (bez broni), a Czadyjczyk w cywilu. Ten pierwszy uprzejmy, ten drugi gbur. Ten pierwszy miał ze sobą 1000 fr, ten drugi nie miał nic, bo niby po co?

Nasz chirurg dał radę i ich skonsultował, pielęgniarze dali radę i zrobili im zastrzyki. Za leki wyszło oczywiście więcej niż 1000 fr, ale co było robić? Nie dasz im? Nie wiesz jakie to może mieć konsekwencje. Przecież nie narazisz życia dla kilku papierków.

Także zadowoleni panowie wrócili do swojej bazy z kompletnym leczeniem. Nie omieszkają pewnie przekazać kamratom, że jak chcesz, dostaniesz w tym szpitalu leki za darmo.



Wstajesz rano, jesz śniadanie, idziesz do pracy, rozrabiasz syropek dla swoich małych pacjentów, a tu wchodzi rebeliant. Ot, taki zwykły dzień w krainie Seleki.




Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.

20.08.2013, kontr-rebelia i nasi nowi sąsiedzi – dziewięciu chłopa z bronią

No optymistycznych informacji nie mam (a były kiedyś?). Jest kontr-rebelia. Od północy idą poplecznicy byłego prezydenta. Są i będą bitwy z Seleką.

W stolicy też się piorą. Cały dzień coś się działo. Są to jednak „tylko” wewnętrzne starcia między
kilkoma grupami Seleki – jedni chcą drugich wywalić z miasta.

Generalnie stabilizacja poszła się paść. Już teraz nie marzymy o tym, by coś poszło w dobrym kierunku. Teraz to chcemy, żeby chociaż zostało tak jak jest.

Chodzą też słuchy, że Francja ma zamiar poprzeć byłego prezydenta, choć była na niego bardzo cięta. Dobrze było jak było – kraj się nie rozwijał, korupcja była i RŚA miało zaszczytne 10. miejsce w „rankingu państw upadłych”. A teraz? Miło by było gdyby się tak nie rozwijał jak jeszcze przed rokiem, gdyby była taka korupcja jaka była i byłoby to wielce wskazane, gdyby nadal był na tym swoim 10. miejscu. Dlaczego? Bo z tego biednego kraju nie zostało już nic, cofnął się w rozwoju, upadł na samo dno, każdy kto tylko ma ochotę, robi sobie tu co mu się żywnie podoba, a w rankingu pewnie podskoczymy do ścisłej czołówki. Kto wie czy nie wylądujemy w tegorocznej edycji na podium?

Zastanawiam się tylko z czego nadal będzie się utrzymywać armia Seleki, a czego będą do przeżycia potrzebować nowi rebelianci? Bo drodzy panowie, z całym szacunkiem, ale kraść już nie bardzo jest co.

I tak sobie będą łupić i mordować i gwałcić. Mogą, to czemu nie? Ludzie i tak się nie poskarżą, bo niby komu? Policji ni ma, wojsko = Seleka, pomoc zagraniczna – no raczej nie. A media nadal będą milczeć, bo wciąż za mało ludzi zginęło (aby przykuć uwagę wymagana jest 6-cio cyfrowa liczba), wciąż te mordy jakieś zbyt mało dla nich „atrakcyjne”.

Przecież to w końcu tylko kolejna wojna gdzieś na drugim końcu świata.



No takie rzeczy napisałam do wczoraj. Ale wolałam to nasze wczoraj niż dzień dzisiejszy. Jak gdyby nigdy nic, po raz kolejny samochód wypakowany Seleką przyjechał tej nocy do wsi. Przyjęliśmy to bez wzruszenia. Do czasu.

Koledzy Seleka zostają na dłużej. W końcu spełniają swoją obietnicę sprzed kilku miesięcy i zakładają swoją bazę w naszej wsi, kilkaset metrów od nas, na byłym komisariacie. Jakże więc wspaniałych mamy sąsiadów – 9 chłopów z bronią. 9 chłopów, którym wolno wszystko. 9 chłopów, których trzeba będzie wyżywić i dopieścić, bo oni tu w końcu „ciężko pracują”. Także czekamy na jakieś pierwsze odwiedziny po rozłące.

I znów się zaczęło. Wróciło uczucie z początku rebelii. Wrócił ten wewnętrzny ścisk. Wróciła ta niepewność odnosząca się do przyszłych chwil. Czy będą zastraszać? Czy będą terroryzować? Czy będą zabijać? Czy będą kraść? Czy...?

Czy znowu mam chować komputer każdego dnia? Znowu trzeba będzie opracować plan, schować leki, zaglądnąć gdzie są klucze i czy mamy jakiś bidon z paliwem na „wszelki wypadek”?

Już byliśmy przyzwyczajeni. W tej nienormalności wytworzyliśmy naszą względną normalność i tak próbowaliśmy trwać.

Ludzie zaczynają wynosić się do lasu. Wszystko wraca...

Ela powiedziała na koniec bardzo optymistycznie, że tam, gdzie Seleka zostawała na dłużej, mieszkańcy misji prędzej czy później musieli być albo ewakuowani albo wyjeżdżali dla własnego bezpieczeństwa. Tak generalnie.


My jesteśmy. Jeszcze. Jak długo?



Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.

15.08.2013, powrót na stare śmieci

Wracamy w tryb pracy. Ruszyliśmy ponownie ze szpitalem. Było już otwarcie pourlopowe, ale dni mijają spokojnie. Ściany wymalowane, sale posprzątane, blok operacyjny odświeżony, zostały ostatnie poprawki.

A co się działo w Republice Środkowoafrykańskiej przez ten miesiąc? To samo co zawsze – napaści, gwałty i morderstwa. Taka nasza miejscowa norma. Seleka zabiła kilka osób, bo znaleźli przy nich koszulki z podobizną byłego prezydenta. O dziwo nie zastrzelili ich na miejscu, ale odwieźli na ubocze i tam podcięli gardła, żeby nie ściągać na siebie uwagi FOMAC-u.

Dyrektor Caritasu też oberwał. Został postrzelony w udo, bo nie chciał oddać swojego samochodu.

Ktoś tu kogoś szanuje? Nie. Ktoś myśli o zmianach? Absolutnie. Każdy robi co chce? Jak najbardziej.

Można już podjąć to ryzyko i wjechać w miasto swoim samochodem, ale generalnie oczy trza mieć nie tylko z tyłu głowy i jeśli zobaczy się pędzącą z zawrotną szybkością Selekę, trzeba usuwać im się z drogi. Coś im się nie spodoba, gdzieś im zawadzisz, albo po prostu mają zły dzień - może być niewesoło (choćby wybiją ci szybę kolbą karabinu, taka wersja light ich możliwości).

Na trasie, kiedy wracaliśmy już do wioski, czyli mieliśmy do pokonania nasze 160 km, jest kilka barier. Na większości z nich, maksymalnie się ociągając, podejdzie w końcu jakiś rebeliant i raczy cię puścić za jakiś „datek” na kawę. Jest jednak jedno miejsce, gdzie tak przyjemnie nie jest. Podchodzi gość, który od początku chce ci pokazać, że ma cię gdzieś, że to on tutaj rządzi. Walnie jakąś cenę (dla nas było to 5.000 fr, gdzie normalnie zadowalają się 500 fr!) i inaczej cię nie puści. I koniec. Udało nam się zjechać do 2.000 fr, co nie zmienia faktu, że musisz zdać się na łaskę, a raczej niełaskę gburowatego, często naćpanego, faceta z karabinem. I nie wiesz, nie jesteś w stanie przewidzieć, co się może wydarzyć.

Czekamy. Czekamy na rozwój wydarzeń. Miejmy nadzieję, że na lepsze. Trzeba mieć wiarę. Trzeba mieć nadzieję, bo co innego pozostaje?

„Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwiać.”
JP II

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.

11.07.2013, pozdrowienie z broni palnej i cwany czarownik

Dziś zacznę od końca. Od dnia dzisiejszego. Seleka znów była we wsi. Który to już raz? Który to już raz? Pracowaliśmy jak co dzień. Przygotowujemy się do przerwy technicznej szpitala, jesteśmy na finiszu sił. Przed kolacją jak zwykle byliśmy w kaplicy, kiedy nagle usłyszeliśmy wystrzał. Pojedynczy huk z czegoś „cięższego” niż kałasznikow. Chwila ciszy, nasłuchiwanie. We wsi moment poruszenia. Później spokój. Dokończyliśmy modlitwę. Chcieliśmy się dowiedzieć o co poszło, ale nasz nocny stróż zwiał. Później okazało się, że strzelali na odchodne. Chcieli się pożegnać. Milutcy...

No i jeszcze sytuacja sprzed kilku dni. Jakiś wysoko postawiony rebeliant z Bangui przyjechał z całą obstawą do naszej wsi, żeby wyleczyć swoje zdrowotne dolegliwości (taka wersja oficjalna, ale podobno chciał dostać coś cudownego, co ma go ochronić przed kulami i uczynić niewidzialnym, taka afrykańska bajera). Bynajmniej nie do szpitala. Ta okolica słynie z najlepszych czarowników w całej Republice Środkowoafrykańskiej. Spotkali się z Ngangą (fetyszerem właśnie), kazał sobie kupić co nieco i przyjść na następny dzień po „leki”. W międzyczasie uciekł gdzie pieprz rośnie. Ładnie ich wycyckał. Odważny gość... Później tłumaczył się, że Seleka zabiła kiedyś w podobnych okolicznościach Pigmeja, więc on się bał, że i jego to spotka. Nic mu się na szczęście ostatecznie nie stało.

Także nic się nie zmienia. Każdy dzień niesie nowe wieści, ale nic a nic ku dobremu iść nie chce. W poniedziałek będziemy próbować dojechać do stolicy – Majka kończy kontrakt i wraca do Polski, ja mam nadzieję załapać się na urlop. Mam nadzieję, bo na dzień mojego wylotu planowana jest pokojowa manifestacja przeciwko „rządom” Seleki i obecnego prezydenta. Przypomina mi się podobna inicjatywa sprzed kilku miesięcy, która została „stłumiona” kałachami. Więc jak Bóg da, odpocznę sobie w trochę spokojniejszym miejscu.


Postaramy się kontynuować pracę bloga przez ten czas, albo chociaż dawać znać pokrótce, że nic nam nie jest. Od połowy sierpnia wracamy w stary tryb pracy. Jak Bóg da...  

30.06.2013, zmiany na gorsze

W ubiegły piątek w Bangui krwawa jatka. Kilka dni wcześniej został porwany student szkoły prawniczej. Znaleziono ciało. Ludzie znów nie wytrzymali. Zablokowali ulice w jednej z dzielnic, palili opony. W ramach opanowywania sytuacji przyjechała Seleka i co nas już zupełnie nie dziwi – otworzyła ogień. Mówi się o 6 zabitych i 25 rannych. Walki trwały od popołudnia do późnej nocy.

W konsekwencji bariery wjazdowe do miasta zostały zablokowane. Nie ma możliwości ani wjazdu do ani wyjazdu ze stolicy. Od strony północno-zachodniej pojawiły się czołgi. Wszędzie stoi ciężki sprzęt.

Oczywiście w ramach wykorzystywania sytuacji został ograbiony Czerwony Krzyż, centrum młodzieżowe straciło komputery, a kościół protestancki zubożał o bibliotekę.

Nasilające się wciąż i wciąż bezprawie coraz bardziej przeraża. Już trzech ministrów obecnego, czyli nowe rządu, zostało napadniętych i okradzionych w biały dzień. Co tam pozycja, co tam pieniądze, o szacunku już nie wspomnę. Nic się nie liczy. Respekt – słowo teraz zupełnie obce.

Inna równie optymistyczna informacja jest taka, że francuskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych odwołało wszystkich wolontariuszy. Mieli powrócić do kraju w trybie natychmiastowym. Kontrakty zostały rozwiązane.

Liceum Charlesa de Gaulle – szkoła na prawach francuskich, najlepsza i najdroższa w kraju (roczne czesne wynosi 2,5tys. euro, dla porównania w naszej wiejskiej szkole – 5 euro) ewakuowało wszystkich nauczycieli z Francji. Nie będzie naboru na przyszły rok. Zajęcia będą odbywać się tylko w klasach egzaminacyjnych i będę prowadzone jedynie przez środkowoafrykańskich nauczycieli.  

Kierowcy ciężarówek z Kamerunu nie chcą jeździć do RŚA. Mówią o zbyt dużym zagrożeniu, o wyłudzeniach i zastraszeniach na barierach, o obawach, że ten przejazd może być ich ostatnim.

Czy to wszystko nie jest niepokojące? Coraz bardziej niepokojące? Słuchając tego każdego dnia odnosimy wrażenie, że coś znowu się szykuje – kolejne ewakuacje, Seleka panosząca się wszędzie i wciąż, brak jakiejkolwiek poprawy. Dokąd zmierzamy? Dokąd zmierzasz RŚA?

Rebelianci już tyle razy wpadali do nas do wsi, załatwiać swoje i nie tylko swoje sprawy, że już nam to zobojętniało. Ostatnio zawitali jak gdyby nigdy nic w biały dzień do szpitala. Na gadaniu się skończyło. Jednych właśnie po rozmowach zostawiają w spokoju, a innych wywożą do siebie i tam ostatecznie rozwiązują problem. Ot, taka nasza codzienność.

Na dzisiejszym „Anioł Pański” papież Franciszek modlił się za ten kraj. Zachęcał ludzi do trwania w wierze i nadziei. Bo dla Republiki Środkowoafrykańskiej już chyba nic innego nie pozostało...

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

24.06.2013

Dane historyczne. Piękna przeszłość. Na początku rebelii było 5 tys. Selekowców. Ilu jest ich obecnie? Mówi się o 20 tys.! I wszyscy dobrze wiedzą, że wielu z nich to narkomani, bandyci, recydywiści... Przecież skąd ich rekrutowali? Może do nich wstąpić każdy. Każdy. Ile było przypadków wyzwalania całych więzień? Ilu wtedy zasiliło szeregi rebeliantów? W naszej wiosce osobiście zapraszali każdego kto był chętny. A jak nie być chętnym na dorobienie się, na zmianę, w kraju bez perspektyw, bez pracy, bez przyszłości? A ilu jest napływowych z Czadu i Sudanu?

Także te 20 tys. dalej rabuje, gwałci i zabija. Często siebie nawzajem. W stolicy wybuchają bitwy o jedzenie, o pieniądze. Strzelają. Są ofiary. Wciąż nowe ofiary.

Teraz grabić już nie jest łatwo, bo... już nie ma co. Męczą, szukają, może jeszcze gdzieś, jeszcze coś da się dla siebie uszczknąć. Może jeszcze troszeczkę się dorobię. Może jeszcze raz poczuję się wszechmogący.

Ludzie w Banugi bronią się jak mogą. Odbywają się „koncerty na garczki”. Kiedy do kogoś wkrada się złodziej, mieszkańcy domu piorą czymkolwiek w naczynia, alarmując tym samym sąsiadów, którzy dołączają się do koncertu, budząc ostatecznie całą okolicę. Cóż więcej można? Cóż więcej bezbronni ludzie mogą zrobić?

Na ostatnim szczycie zostało podkreślone, że wszyscy są zaniepokojeni sytuacją w kraju, że prezydent musi coś zrobić. No tak. Ale co on bidny może? Gdzie ma ich odesłać? Jak? Przecież tak nie można. Przecież tak się nie da. Dlatego podjął decyzję o wcieleniu ich wszystkich do regularnej, narodowej armii! Tak – tych bandytów, złodziei i całe mnóstwo obywateli Czadu i Sudanu. Czy taka zbieranina czuje się odpowiedzialna za obronę kraju? Czy oni w ogóle czują się odpowiedzialni za cokolwiek?

Co więc zrobi prezydent? Rozparceluje wszystkich żołnierzy regularnej armii po całym kraju. I do nas w końcu trafią. Będą sobie grabić i robić co będzie im się podobać na określonych z góry terenach. Ot, co się zmieni.

Kilka dni temu środkowoafrykańscy biskupi widzieli się z prezydentem. Kazał na siebie czekać kilka godzin. Odczytali list-apel o którym już kiedyś pisałam. Skupili się w dużej mierze nad sytuacją na północy kraju, która została dotknięta najpoważniej. Przypomnieli o spalonych dokumentach, o braku administracji państwowej, o panoszącej się wszędzie Selece - jedynym „wymiarze sprawiedliwości” tamtego rejonu. Jak więc teraz zrobić spis ludności przed wyborami? Wystarczająco dużo już Sudańczyków i Czadyjczyków wkradło się do RŚA. Jak im udowodnić cokolwiek? Wezmą sobie jednego lub drugiego „świadka” i już będą obywatelami tego kraju. Staczamy się coraz bardziej.

I jeszcze jednak kwestia, której ominąć nie można. 20 tys. rebeliantów. 20 tys. umundurowanych i uzbrojonych rebeliantów. Ciągłe strzelaniny. Tak. Ale skąd w tym kraju tyle wyposażenia? Przecież nie otwarto nagle jakichś tajnych sejfów. To wszystko napływa. Skąd? Jak? Jaką drogą? Możliwości są ograniczone. Może drogą powietrzną? Nie zapominajmy, że to francuskie wojska pilnują lotniska. Kto jeszcze macza w tym palce?

Nie wystarczająco jest już zła na świecie?

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.   

17.06.2013, kłamstwo za kłamstwem

Wpisy na blog ucichły. Ktoś dobrze podejrzewał – nawał pracy nas przytłoczył. Kiedy już wydawało mi się, że coś napiszę, zawsze wyskakiwało coś nagłego (czy to cięcie cesarskie o 3:00 nad ranem czy operacja chłopaka przygniecionego drzewem z litrem krwi w brzuchu). Ale dziś w końcu udało się znaleźć czas i co ważniejsze, wyskrobać odrobinę sił.

Chciałam dziś ukazać Republikę Środkowoafrykańską z dwóch perspektyw.


Perspektywa pierwsza – prawdziwa.

Ciągle, wciąż i bez przerwy ze wszystkich stron kraju dochodzą wieści o rannych, zabitych, zgwałconych, o strzelaninach, grabieżach i rozbojach. Seleka bije obywateli. Seleka bije się między sobą.

Prócz Seleki są i inne grupy rebelianckie. Ściągają do kraju jak hieny. Słynny ugandyjski zawodowy rebeliant od dłuższego czasu robi co chce w północno-wschodnich rejonach kraju. Z czego słynny? A no z porwań dzieci i wcielania ich w szeregi dzieci-żołnierzy. Ma się czym chwalić...

Szkoły nie działają od listopada, a już na pewno od stycznia (zależy od rejonu). Nic. Zero. Szkolnictwo nie istnieje. Powinni ogłosić tzw. „biały rok”.


Perspektywa druga – kłamstwo.

Sytuacja w kraju się stabilizuje. Trwa akcja rozbrojeniowa grup odpowiedzialnych za rozboje. Pracownicy CEMAC-u (Wspólnota Ekonomiczna i Monetarna Afryki Centralnej) wracają do Bangui do siedziby organizacji. Szkolnictwo ma się świetnie - odbędą się wszystkie egzaminy, na każdym poziomie, włącznie z maturą, nazywaną w tym roku „krajową”.


I teraz weryfikacja i wyjaśnienie.

Po co to wszystko? Po co ta cała otoczka? Po co te wszystkie wysiłki budowania tej kolorowej rzeczywistości?

Dla kasy. Jak zwykle dla kasy.

Dzięki tym cudownym informacjom o stabilizacji, o progresie, o egzaminach, rozgłoszonych dumnie na kolejnym szczycie CEMAC-u , który odbył się 14-16.06. prezydentowi udało się wydębić bajońską sumę 25 miliardów tutejszych franków, czyli 380 milionów euro!!!!

Na co mają być wydane te pieniądze? No na odbudowę kraju zniszczonego rebelią oczywiście. A na co pójdą? Haha... no domyślcie się sami. Pewnie nie na wypłatę odszkodowań dla obywateli...

Co do szkolnictwa – tak jak pisałam, szkoły nie działają. Żadna mała stópka nie zawitała na lekcje od stycznia co najmniej. I nie zawita jeszcze długo. Egzaminy, owszem, będą, ale przygotowania do nich nie będzie żadnego. Kto będzie chciał to pójdzie, kto nie to nie. Kto to będzie sprawdzał? Dobre pytanie. Czy to się będzie gdziekolwiek kiedykolwiek liczyć? Kolejne pytanie bez odpowiedzi.

A matura? Do tej pory młodzi ludzie zdawali maturę uprawniającą do podjęcia studiów na przykład w sąsiednim, znacznie lepiej rozwiniętym Kamerunie, czyli nauczenia się czegoś na dobrym poziomie. Matura krajowa nie uprawnia ich do niczego. Mogą studiować tylko w Bangui, a tamtejszy jedyny w kraju uniwersytet został doszczętnie splądrowany. Wspaniała perspektywa na rozwój.

Świat wie. Świat wie o tym wszystkim. Przecież na zakończonym wczoraj szczycie byli przedstawiciele i Unii Europejskiej i innych mocarstw. I co? Lepiej sprawę uciszyć. Tak będzie wygodniej. Ile można gadać wciąż to samo. Ile można wałkować jeden i ten sam temat.

A i może jakiś diamencik wpadnie do kieszonki...

Nowy rząd też miał być, ale cośtam się nie podobało i muszą go formować na nowo. Kiedy więc coś się poprawi, ale realnie poprawi? Tu nie ma państwa. Republika Środkowoafrykańska jako państwo nie istnieje.

Dobrą wiadomością, tak na zakończenie, może być pojawienie się dużej ilości wojsk FOMAC-u (czyli przysłanych z CEMAC-u). Ale stacjonują tylko w stolicy. Widać ich tam na każdym kroku. A co z resztą kraju? Byli kiedyś w naszym regionie? A na najmocniej dotkniętej północy? Czy robią coś prócz jeżdżenia po mieście? Czy kiedyś coś zrobią czy mają za zadanie tylko dobrze wyglądać w światowych statystykach?

Czemu znów wszyscy tylko uciszają swoje sumienie zamiast podjąć choćby marną próbę rozwiązania problemu? Problemu którego ofiarą są miliony ludzi? A pośród tych milionów nasza piątka, która na to wszystko patrzy i nie może nic więcej zrobić...

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.      

7.06.2013, dalsze wieści ze „stabilizacji” w Republice Środkowoafrykańskiej

Kilka dni temu pisałam o wspaniałych rozmowach z rebeliantami u nas we wsi. O „pas de problem”, o dobrej Selece, o rozbrojeniach. No wszystko cacy. Ale...

… w tym samym czasie kiedy u nas wysłuchać można było tych dyplomatycznych wypowiedzi, szpital znajdujący się w naszej diecezji był rabowany. Wyposażenie zostało zniszczone, leki pokradzione, ludzie uciekli. No tak – jeśli miejscowy koordynator ds. bezpieczeństwa był u nas, to jak miał niby pilnować kolegów z branży? Paranoja...

I trzymając się nadal tematu szpitali – szpital wojewódzki, ten, który wielokrotnie był dla nas odciążeniem, działa. To fakt. Ale...

… od rana do wieczora. Wieczorem wszyscy – zarówno personel jak i pacjenci, niezależnie od stanu (niektórzy operowani kilka godzin wcześniej!), zwiewają do domów. Seleka kręci się po mieście. W związku z sukcesem akcji rozbrojeniowej wszyscy nie mogą już mieć broni. Chodzą więc we trzech – jeden ma broń, reszta nie. Jeśli jest w pojedynkę – ma chociaż w rączce granacik. Trzeba im przyznać – to prawdziwy sukces.

My szykujemy się powoli do miesięcznej przerwy technicznej w naszym szpitalu. W tym czasie możemy odsyłać ludzi do tego „dziennego” szpitala, ale...

… musimy im dawać leki. Tamten duży szpital ich nie posiada. To co mieli, zostało skradzione lub zniszczone. Hurtownia, która tam działała, nie ma już racji bytu. Tu nie ma dachu, tam nie ma drzwi. Miasto jest zdewastowane.

W innym mieście koło nas, tam gdzie rebelianci od dawna mają swoją bazę, siedzą i siedzieć będą. Dlaczego? Bo boją się, że po ich wyjeździe dojdzie do ataków na muzułmanów, że ich sytuacja się pogorszy. Ale nie... Seleka podobno po równo broni wszystkich.

„Broni” - tak, dokładnie. Wczoraj przyjechali załatwić stare porachunki. Mieli stłuc jednego chłopaka, bo pomógł uciec kobiecie oskarżonej o czary, dla której w tych warunkach, bez sądu i możliwości obrony byłby to wyrok śmierci. A że go nie znaleźli to stłukli jego kolegę. Teraz tak będzie – bardziej wpływowi będą mówić, że jest taka „potrzeba”, a Seleka będzie wykonywać „usługę”. Tak to właśnie bronią ci wyzwoliciele narodu.

Także kontynuujemy temat. I pewnie tylko takie radosne wieści jak dzisiaj będziemy przekazywać. Bo tylko takie zewsząd do nas dochodzą...



Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.                                       

6.06.2013

Znów przyjechali. Czterech chłopa śpi w komisariacie rzut beretem od nas. Po co? Nie wiadomo. Napiszę więcej jutro.

3.06.2013, „Seleka jest we wsi”

Dzień jak co dzień. Poniedziałek jak poniedziałek – harówa. Pigmej z postrzeloną ręką, przygotowania do operacji, transfuzje, nieprzytomna 30-latka, poród, malaria, pretensjonalni pacjenci, robienie statystyk etc. Po 13:00 jak gdyby nigdy nic wracamy do domu. Na podwórku mijamy się z Papą. „Seleka jest we wsi” - mówi.

Przyjechali dwoma samochodami. Dwa samochody oznaczają w Afryce co najmniej kilkanaście osób. Gadali już z ludźmi w pobliskiej szkole. Ekipa była pełna: przywódca rebeliantów pełniący obecnie funkcję wojewody, mer, vice-mer, władze cywilne z pobliskiego dużego miasta, koordynator ds. bezpieczeństwa na całą prefekturę.  Powiedzieli, że i biali mają się pojawić na rozmowach. Po wyjeździe do Bangui sióstr zakonnych mieszkających obok nas wszyscy biali jacy zostali na ten moment to nasza piątka. Papa powiedział, że nie pójdzie.

Jedliśmy obiad zastanawiając się czego chcą tym razem. Simply poszedł na zwiady. Wrócił po chwili. Gadali to co zwykle – że już dobrze, że nie ma się czego bać, żeby wracać do pracy, wracać do wsi, że oni tu są żeby pilnować porządku i... że chcą się koniecznie spotkać z Papą i Elą. Nie było wyboru. Chcieli przyjść na misję, ale w końcu spotkali się w salce katechetycznej przy kościele (zaraz za bramą misji). My stałyśmy niespokojnie w drzwiach domu odmawiając wspólnie „Pod Twoją obronę”. Kto wie z kim tak naprawdę mamy do czynienia? Czego chcą? Co zrobią?

Nic nie było słychać, ale to też dobry znak – przynajmniej się nie kłócą. Rebelianci byli też w salce bez swoich ulubionych kałachów (mieli tylko (bagatela) granaty). Mówili znów to samo – nie ma się czego bać, oni są dobrzy. Dali nam numer telefonu do dowódcy twierdząc, że wyda nam papier, dzięki któremu wyjazd do stolicy nie powinien być już problemem. Mieli ze sobą ludzi z krajowych stacji radiowych, robili zdjęcia, dopytywali. Urzędnicy państwowi chwalili misję za zaangażowanie w pomoc miejscowej ludności, przedstawiając nas bliżej Selece.  

Ela mówiła im, że w szpitalu leczą się ludzie z całej okolicy, którzy nadal boją się Seleki, więc przychodzą do nas za późno -  w ciężkich stanach, zaawansowanej malarii, z drgawkami, niedożywieni... I w konsekwencji wielokrotnie już z tego nie wychodzą. Statystyki wśród głodnych dzieci nie chcą się zmienić – jedne wychodzą ze szpitala, ale nie ma dnia, by jakich nowy chudzielec się nie pojawił.

Rebelianci znów mówili, że tak, że oni rozumieją, że „pas de problem”. I pojechali.

Czcza gadanina? Znak postępu? Czas pokaże.

Także zdawać by się mogło, że będzie dobrze. Może nawet ten wyjazd do Bangui w jakiejś nie bardzo dalekiej przyszłości będzie realny? Trzeba jednak pamiętać, że jedna zabłąkana kula wystarczy... A rebelianci są na tych wszystkich barierach – oni, ich broń, granaty, narkotyki i alkohol. Ci ludzie często ledwo trzymają się na nogach, tak są „naprani”. W takich przypadkach kula może się zabłąkać częściej niż by się mogło wydawać...

Za oknem zbiera się na burzę, a my znów dziękujemy, że się udało, że wyszliśmy bez szwanku, że nikomu nic się nie stało. Kto wie co by się mogło wydarzyć gdyby nie Wasza modlitwa?



"Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwić"
Jan Paweł II


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.

30.05.2013

O kontr-rebelii dochodzą coraz to bardziej niepokojące słuchy. Niektórzy podejrzewają, że to wysłannicy byłego prezydenta. Niektórzy mówią, że są znacznie lepiej wyszkoleni i wyposażeni niż Seleka i ci ostatni nie mają z nimi szans. Nazywają siebie „wyzwolicielami narodu”. Szkoda tylko, że tutaj wszyscy siebie tak nazywają. Jak dojdą do Bangui znów zaczną się walki. I co z nich wyniknie? I kiedy w końcu pojawi się wyzwoliciel, który – jak sama nazwa wskazuje - wyzwoli kraj, a nie pogrąży go jeszcze bardziej? Kiedy?


P. stworzył na podstawie pamiętnika, którego fragmenty tutaj publikowałam tekst, który pocztą pantoflową dotarł w wiele miejsc - do gazet, ale i szefów Seleki… Obecnie jest poszukiwany. Dobrze, że wyjechał. W tym kraju nie ma już czego szukać. A wszystko to przez opisanie tylko kilku sytuacji, które wydarzyły się w Republice Środkowoafrykańskiej. A wszystko to przez powiedzenie prawdy. Prawdy!

Kilka dni temu odwiedził naszą misję rebeliant. Wszyscy, prócz Papy, byliśmy w szpitalu. Przyszedł sam jeden i poprosił o trochę pieniędzy, bo głodny... Broni nie miał, ale granatem się bawił. Dostał 2 tys. franków i grzecznie poszedł. Mówił, że jest z oddziału stacjonującego w stolicy i nie ma na jedzenie dla rodziny. Ciężki los rebelianta.

I jeszcze wniosek z pracy w szpitalu. Ponad połowa dzieci, które teraz leczymy, jest niedożywiona. Odkąd tu jestem, jeszcze tak złych statystyk nie było. Mleko terapeutyczne schodzi na potęgę i wciąż pojawiają się nowi mali pacjenci bez malarii, bez tyfusa, a właśnie z niedożywieniem. Niedożywieniem tragicznym – 2 letnie 5,5kg dzieci i 6-letnie ważące niewiele ponad 10 kg. Żebra nie wierzchu albo opuchlizna z głodu. Czy to efekt „złego prowadzenia”? Tak. Ale czy nie miała na to wpływu rebelia? Czy to przypadkiem nie są jej kolejne ofiary?

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.  

26.05.2013, mało ci było człowieku jednej rebelii?



No i mamy drugą rebelię. Kontr-rebelię. 400 ludzi z Republiki Środkowoafrykańskiej i Sudanu idzie ze wschodu kraju w stronę Bangui. Nie wiadomo kto im przewodzi i dzięki komu mają wyposażenie, ale jak zapowiedzieli: „wszystko wyjaśni się gdy dotrą do stolicy.” Jedno jest pewne – chcą walczyć z Seleką. I kolejne co wydaje się jasne – ludzie mają tutaj  już dość walk, gwałtów, morderstw, porwań (o tym jeszcze dziś wspomnę). Mają po prostu dość Seleki. I wcale nas to nie dziwi...

Można więc spekulować, że jeśli zwykli ludzie, pewnie młodzi mężczyźni, zaczną się do nich przyłączać, będą mieli szansę. I zacznie się prawdziwa jatka. Zacznie się prawdziwy opór. Rozpęta się walka z bronią w ręku, z bronią po dwóch stronach. Kto wie czy nie zacznie się wojna domowa?

Jezu, ufamy Tobie!

No i wracając do porwań. Nasza sławna już Seleka porwała ostatnio w Bangui dwóch Libańczyków (prowadzą oni w RŚA zazwyczaj dobrze prosperujące duże biznesy, są bogaci). Zażądali za nich po 30 i 25 mln franków (45 i prawie 40 tys. euro – bajońskie sumy!). Pieniądze dostali. Oddali ludzi bez szwanku.

I znów to samo pytanie. Wciąż i wciąż: w którym to wszystko zmierza kierunku? Co będzie dalej?

Jezu, ufamy Tobie!

A u nas w porządku. We wsi dość spokojnie. Ludzie śpią jedną noc w domach, a jedną w lesie. Seleka jeszcze nie nadeszła, chociaż chodziły słuchy o jakichś przechodzących w okolicy żołnierzy.
Szpital pełen ludzi. Operacje kilka razy w tygodniu – te planowane i ostatnio coraz więcej tych ze wskazań nagłych. Wyrobimy też normę transfuzji na ten miesiąc. Udało się okrężną drogą dostać ze stolicy trochę brakujących leków. Miejmy nadzieję, że na chwilę starczy.

Módlcie się o RŚA. Módlcie się o nas, prosimy. Ludzka ręka niewiele może w tym kraju zdziałać...

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.  


20.05.2013, krok bliżej do dna. Krok dalej od dna.


Byliśmy wczoraj popołudniu na mszy w wiosce Pigmejów oddalonej od nas o pół godziny jazdy samochodem. Nie wiem kiedy ostatni raz gdzieś wyjeżdżaliśmy, choćby na chwilę. Także ta krótka wyprawa była emocjonująca jak nigdy. Papa przed rebelią jeździł tam dość często. Teraz wszystko się pozmieniało. Biskup kazał zawiesić wszystkie działalności „w terenie”. Ale pojechaliśmy...

Msza odbyła się w tamtejszej ślicznej kaplicy. Ludzi była garstka – reszta mieszkańców siedzi w lesie. Rebelianci ich już odwiedzali, strzelali, straszyli. Tam właśnie zabili kiedyś jednego z Pigmejów, bo biegł, bo uciekał.

Pigmeje są ludźmi bardzo prostymi – żyją z dnia na dzień, zdobędą coś do jedzenia, zreperują swój szałasik. Nie zależy im na bogactwach i nie wiadomo czym jeszcze. Pracują ciężko fizycznie, by przetrwać. Są prości, ujmująco prości, prości w takim sensie, że można im tego tylko pozazdrościć.

I to właśnie tym ludziom, w żaden sposób niezamieszanym w politykę, przyszło uciekać przed rebeliantami.

Przypatrywałam im się. Siedzieli na ławkach w tych swoich obdartych ubraniach, niektóre dzieci tak jak je Pan Bóg stworzył. Czego oni są winni? Czego oni są winni?

Ludzie generalnie nadal siedzą w lesie. Jedni na chwilę wracają do domów, inni każdą noc od dwóch miesięcy spędzają w buszu. A w stolicy?

Miało się uspokoić – a no miało. Czy się uspokoiło? A no trochę. Nie licząc takiego na przykład incydentu,  który wydarzył się w parafii polskiego księdza w Bangui. Podczas mszy gdzieś bardzo blisko kościoła doszło do strzelaniny. W ruch poszły kałasznikowy i granaty. Wszystko trwało godzinę. Ludzie z okolicy w przerażeniu wbiegli do kościoła i położyli się na ziemi. To było tak blisko...

Później wszystko się uspokoiło i wyjaśniło. Okazało się, że Selekowcy chcieli zwędzić samochód, ale właściciele postanowili walczyć o swoją własność. Zginęło dwóch rebeliantów (Czadyjczyk i Środkowoafrykańczyk) i dwóch cywili. Są i ranni.

Ale, ale...

ONZ w końcu zaczyna się interesować RŚA – Specjalny Przedstawiciel Sekretarza Generalnego ONZ ds. Republiki Środkowoafrykańskiej – pani Margaret Vogt ( z BINUCA - Zintegrowane Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Budowania Pokoju w Republice Środkowoafrykańskiej) przedstawiła szczegółowy raport dotyczący aktualnej sytuacji w kraju. Wystosowała apel o pomoc do odpowiednich agend ONZ, ostrzegając że tak długo maltretowana, okradana, gwałcona i zabijana bezkarnie ludność zacznie w końcu karać bandytów na własną rękę. Dojdzie do samosądów (do których już dochodzi, ale jeszcze nie na masową skalę), a stąd niedaleka droga do wojny domowej.


Nie ma konkretnych decyzji, ale jest raport. Nie ma konkretnych decyzji, ale może w końcu coś się ruszy. Trzeba się modlić, żeby na pięknych słówkach się nie skończyło...

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.  

15.05.2013, Seleka welcome to! Kurde…


I stało się.

O 12:30 pytam się w szpitalu: „Przyjechali już?”. „Nie, nie. Nie ma ich. Może jutro.” – usłyszałam. Dosłownie dwie minuty później zobaczyłam zamieszanie – ci biegną tam, tamci w drugą stronę. "Oho! Są.” – pomyślałam. W rzeczy samej. Przyjechali na trzech motorach. Zapewniali o swoich pokojowych zamiarach, ale broń mieli. Jak zawsze… Rozmawiali w  pobliskiej szkole. Było kilka wioskowych osobistości. Powiedzieli, że Seleka to przeszłość, żeby ich już tak nie nazywać – oni są teraz regularnym wojskiem RŚA, co nie przeszkadza, by był wśród nich Czadyjczyk nie znający francuskiego, nie mówiąc już o sango.  Wielu ludzi przyszło posłuchać. Wygarnęli im nocne napady i strzelaniny. „Nie. Ton nie my.” – tyle skomentowali. Nikt się więcej nie sprzeciwił. Nikt się nie postawił. Na wszystko się zgodzili. No i mamy.

Mają przysłać oddział do wioski. Kilkunastu ludzi z Seleki będzie tu na stałe stacjonować. Super. Po prostu super!

Już nie trzeba będzie nocami pilnować szpitala, bo pilnowany był przed niespodziewanymi atakami bandytów. Teraz bandyci będą sobie spokojnie żyć kilkaset metrów od nas i pewnie jeszcze przychodzić na badania jak się gorzej poczują.

No to teraz nocne wypady do szpitala będą miały w sobie nutkę grozy. A co jak po drodze spotkamy jakiegoś zabłąkanego rebelianta? Bo oni to generalnie spokojni, generalnie pokojowi, tylko tak jak pisałam ostatnio – czasem gwałcik czy zabójstewko się przydarzy.

Do tego wszystkiego to mamy jeszcze do dołożenia informacje od znajomego Środkowoafrykańczyka o którym pisałam już kilkakrotnie. Nazwijmy go „P.” – będzie łatwiej pisać. No więc P. nic wskórać nie może. Mali i Syria – te konflikty dominują, my się nie liczymy. Organizacje humanitarne się wycofują, bo nie mogą dostać pieniędzy na pomoc Republice Środkowoafrykańskiej. Redukują etaty. Zostaną może jakieś garstki. A ludzie? Ludzie zostaną bez pomocy.

Na horyzoncie pojawia się coraz wyraźniej klęska głodu. W kraju bardzo niewiele się produkowało, teraz nawet tego nie ma. Wszystko dostarczane jest z Kamerunu, a i to nie działa zbyt sprawnie. Ostatnio bandyci zabili kierowcę ciężarówki, by zrabować towar. Teraz inni boją się jeździć i wcale nie dziwota.
Francuzi też zaczynają wypuszczać niepokojące komunikaty – żeby więcej nie przyjeżdżać, żeby wracać. I dzieje się to teraz, kiedy wydawałoby się, że najgorszy kryzys minął, że zdaje się być jakby spokojniej. Czy jest coś o czym nie wiemy? Czy tam  na szczytach władzy i wpływów szykują coś czego powinniśmy się obawiać? Bo takie wrażenie w ostatnich dniach w nas narasta…

Bo przecież jeśli wyjadą stąd wszyscy, którzy mogą i dojdzie do czegoś, do czegoś o czym myśleć nawet nie chcę to kto będzie krzyczał? Kto powie o tym światu? Znów wszyscy dowiedzą się, gdy będzie już za późno?

Jesteśmy już zmęczeni tą patową sytuacją. Nic nie idzie ku dobremu. Brak nowych wiadomości jest dość pozytywny, bo każda nowa wiadomość okazuje się być złą, gorszą lub jeszcze gorszą. Nie wiem czy Wy też odczuwacie znużenie czytając bloga, ale nadal musimy Was prosić o modlitwę. Nie ma ludzkiej siły, która mogłaby tu zadziałać. Nie ma. Może wybory byłyby tym impulsem, który by coś zmienił, coś poruszył, ale czy i kiedy się one odbędą tego nie wie nikt. Ostatnie wybory, w czasach spokoju były przesuwane trzy razy! A teraz? Kto zrobi spis ludności kiedy wszystkie dokumenty są spalone? Kto pojedzie na najbardziej niebezpieczną północ i przede wszystkim kto przyjdzie głosować, kiedy ludzie są tak przerażeni? A nawet gdyby, nawet gdyby odbyły się w terminie to jak tu przetrwać te dzielące nas od nich 18 miesięcy? 




Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

13.05.2013, Seleka welcome to?


Na pojutrze – 15.05. zapowiedziane jest w naszej wsi spotkanie z rebeliantami. Wrócił pomysł ich stacjonowania tutaj. Zobaczymy na ile się to sprawdzi i jakie będą tego dla nas konsekwencje. Szczerze mówiąc niekoniecznie chciałabym ich znów tutaj widzieć.

W szczególności, że jak okiem sięgnąć zarzekają się, że są grzeczni, że jest spokój. Papa był dziś w wiosce niedaleko nas, w stronę Bangui. Tam stacjonują już od dawna. Zgwałcili dzisiaj Pigmejkę w zaawansowanej ciąży – jeden trzymał jej przy głowie karabin, a drugi się „zabawiał”. Tego ostatniego odesłali do najbliższej większej bazy. Czy mu coś zrobili? A kto to wie?

Czyli tak – generalnie są grzeczni, czasem tylko jakiś mały gwałcik czy zabójstewko im się zdarzy...

I tak tu będzie – bo nadal są całkowicie bezkarni. Nie znają się, nie czują się braćmi w boju, nie widzą odpowiedzialności za kraj i ludzi. To po prostu zgraja bandytów stąd, Sudanu i z Czadu, która chce wykorzystać swoje 5 minut i nachapać się jak najbardziej. Są bezkarni i tacy pewnie pozostaną. Nasz znajomy Środkowoafrykańczyk o którego liście pisałam kilka dni temu przebywa obecnie we Francji. Rozmawiał tam z ludźmi, którzy mogliby ewentualnie coś w kwestii tego kraju zrobić, ma zamiar pojechać również do Genewy do siedziby agend ONZ. Co się do tej pory dowiedział?

A no, że wszystko ładnie pięknie, że współczujemy, ale… (usłyszał to wprost) jest za mało ofiar śmiertelnych (!), więc nic robić nie będą. To nie jest jakiś tam zwykły człowieczek ze wsi obok nas. To wykształcony i wpływowy człowiek, związany uprzednio z prawodawstwem w RŚA. Więcej nie będę pisać, by go nie narażać.   

Jest to więc kolejny dowód na to w jakim kierunku idzie ten świat. Boże, już całkowicie zepsuliśmy to, co chciałeś stworzyć. Ile jeszcze będziesz miał do nas cierpliwości?

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

9.05.2013


Wczoraj do pracy nie przyszedł nasz chirurg. Powód? Znów poszła fama, że ma przyjechać Seleka, że mają sprawdzać dom po domu. Bał się…

W poniedziałek do wioski 90 km od Bangui  przyjechali rebelianci. Cel: rozbrojenie zbójów. Nikogo nie znaleźli. Efekt: zginęły dwie osoby, kilkadziesiąt jest rannych, spalono 27 domów. Nielogiczne? Tak, ale prawdziwe.

Wczoraj wieczorem tuż obok parafii polskich księży ze stolicy przyjechali Selekowcy, żeby sobie pograbić. Sąsiedzi zaczęli tłuc w garnki, żeby ich spłoszyć. Proboszcz kazał bić w dzwony. Pół godziny później tłum ludzi z maczetami stał pod kościołem. „Proszę księdza! Co się dzieje?! Przyjechali? Gdzie są?!” – pytali. Nic się nie działo. U nich nie byli. Bili w dzwony, żeby zrobić jeszcze większy huk.

Po chwili mieszkańcy się rozeszli. Postawa takich ludzi buduje, daje siłę do trwania. My nie zostawiliśmy ich samych, oni nas też nie.  

Kilka dni temu episkopat wystosował oficjalny list do prezydenta. Pytali ile jeszcze ta sytuacja będzie trwać? Jak długo można czekać z reakcją? Dlaczego nie potępia tego wszystkiego? Jak długo będzie milczał w sprawie wszystkich okrucieństw, które dotykają populacji już od 12. grudnia?! Co jeszcze musi się wydarzyć? List pozostał bez odpowiedzi. Ciekawe czy w ogóle dotarł tam gdzie powinien.

Teraz wydaje się, że może ktoś w końcu coś zrobi, że może bogata północ zainterweniuje, że wróci poprzedni prezydent. Zaczęli współczuć? Skądże by znowu. Po prostu wielu osobom nie na rękę będzie przekształcenie RŚA w republikę islamską. Nie mieliby dostępu do tutejszych bogatych złóż. Dlatego, dla swojego interesu, może ktoś zacznie robić cokolwiek. Nie dla ludzi, dla siebie i swoich wpływów. No lepsze to niż zostawienie bezbronnych na łaskę „wybawicieli”.

Bo ci „wybawiciele” nadal kradną, nadal zabijają i gwałcą. W stolicy nie ma dnia, żeby ktoś nie zginął.

Czy mamy się zacząć przyzwyczajać do tego braku reakcji? Czy tak ma wyglądać życie tutaj? Bo my jakoś nie potrafimy pogodzić się z tym, że nic się z tym nie robi. Ale świat się już przyzwyczaił… 


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

6.05.2013


Dziś przyjechał do nas proboszcz z parafii z Bangui, Polak. To chyba pierwsza przeprawa na tej trasie dokonana przez białego od czasu wybuchu rebelii. Dzięki Bogu dojechał cały i zdrowy. Wziął sobie za kierowcę znajomego Czadyjczyka i dojechał. Na każdej z 5 barier Seleki facet pogadał trochę po arabsku, tu dał papieroski, tam tysiąc franków i dojechali. Dojechali. Na szczęście…

Proboszcz mówił, że w stolicy, tak jak pisałam, jest spokojniej. Nie zasypiają już przy dźwiękach wystrzałów, ale wszystko jest zrujnowane, niełatwo jest o dostęp do niektórych rzeczy. „Europejskie” zakupy da się zrobić – supermarket działa, bo właściciele zapłacili haracz za ochronę. Każdy wyjazd w miasto jest jednak ryzykowny – nie wiadomo w końcu kogo spotkasz na trasie.

Przez liczne kontakty udało się dostać kilka podstawowych leków, których nam brakowało. Ceny windują w górę (na diazepamie na przykład, który zmuszeni byliśmy kupić w zwykłej aptece, bo w hurtowniach jest niedostępny przebitka była o 1000 % !!!), to fakt, ale czasem nie ma wyjścia.

Pytamy się jednak – jak długo ta sytuacja będzie jeszcze trwać i kiedy wróci choćby namiastka normalności? Kiedy będzie można bez strachu o swoje życie pojechać do stolicy? Kiedy będzie tak jak było przed rebelią? O niczym więcej nie marzymy…

W szpitalu nadal odczuwamy skutki strachu przed Seleką. Piątki, które często bywały tak spokojne, ostatnio takie nie są. Nie wiemy za co się zabierać – tyle jest pracy. Wciąż i wciąż ktoś umiera. Dziś 6 maja, a my mamy na koncie 12 transfuzji od początku miesiąca. Wracają pacjenci, którzy dwa tygodnie temu uciekli w las podczas wizyty rebeliantów. Niestety często jest już zbyt późno – tak jak w przypadku 5-letniej Soni, która zmarła dziś rano. Zabiła ją niewyleczona malaria. Mimo toczenia krwi zmęczony organizm nie dał rady.

Chroń Panie nas wszystkich.
Chroń tych, którzy śpią w lesie.
Chroń tych, którzy w strachu śpią w swoich domach.
Chroń dzieci.
Chroń od węży.
Chroń od malarii.
Chroń od rebelii.
Amen.

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.