Dostaliśmy dwa dramatyczne listy.
Jeden od polskiego misjonarza ze wschodu RŚA, drugi od znajomego, który
przedostał się do Kamerunu, by ratować swoje życie (ze względu na jego
bezpieczeństwo nie podajemy więcej danych).
Polski franciszkanin z misji wysuniętej najbardziej na wschód
donosi, że tamte rejony razem z północą kraju znajdują się pod okupacją
muzułmańską. Kościół katolicki jest pierwszą ofiarą ataków. Do naszego misjonarza
rebelianci przyjeżdżali trzy razy. Zabrali wszystkie samochody, całkowicie
zablokowali miasto. Kończą im się zapasy żywności, pod koniec miesiąca
zabraknie im hostii do odprawiania mszy. Wycofały się wszystkie organizacje
humanitarne. Są po prostu odcięci od świata.
Północ ma się nie lepiej. Są to
tereny atakowane od początku grudnia. W trzech tamtejszych diecezjach nie ma już
żadnego samochodu. Wszystko zgrabili. Biskupi musieli uciekać, bo grożono im
śmiercią. Mury ich siedzib stoją puste.
Równocześnie nuncjusz apostolski
w Bangui prosił wszystkie wspólnoty o to, żeby zostały, bo to jedyny sposób na
opór jaki można stawić muzułmanom. Coraz trudniejsze są te decyzje. Coraz
więcej modlitwy potrzeba.
Środkowoafrykańczyk od którego
dostaliśmy drugi list przesłał nam swój „pamiętnik” z ostatnich 8 dni pobytu w stolicy.
W poniedziałek 22.04. żołnierze Seleki przyszli do Ledgera - największego
hotelu w stolicy (a obecnej siedziby tego czegoś nazywanego władzą), aby
dopominać się o pieniądze. Zaczęli strzelać i w ogólnej panice zatratowano
5-letnie dziecko.
W jednym z miast ludzie stawili
opór, gdy rebelianci chcieli ukraść materiały na budowę szkoły. Otworzyli ogień
do cywilów. Zginęło 30 osób, 50 jest rannych. Spalili 450 domów.
Ludzie w strachu przed nocnymi
atakami chowają się w szpitalach. Stanowią one azyle, schronienie na ciemną
noc. Rankiem wszyscy wracają do domów, a raczej tego czegoś co z nich
pozostało.
„Wyrwali mi serce. Zabili mi Nicolasa. To są dzicy, barbarzyńcy.
Zabiorę ciało do Ledgera. Niech mnie prezydent pochowa z moim dzieckiem” –
te dramatyczne słowa usłyszał w słuchawce telefonu autor listu. Wypowiedziała
je jego siostra po zastrzeleniu jej 12-letniego syna w Bangui, gdy wracał do
domu z katechezy.
Nie ma dnia bez morderstw,
napaści, gwałtów, linczów, kradzieży. Władza nic nie robi. Ich niemoc przeraża.
Seleka kradnie na oczach wszystkich, w biały dzień, a nikt nic nie robi, już
nikt niczego nie kontroluje. Wszyscy żyją w ciągłym lęku.
Ludzie biznesu, ministrowie,
wszyscy boją się rebeliantów. Jedynym sposobem by zabezpieczyć swoje mienie
jest płacenie im za ochronę. Jedni dają 17 tys. euro miesięcznie za trzech
żołnierzy, inni 7 tys. euro mc, jeszcze inni 3 tys. euro dziennie (!). A co na
to premier? Prezydent? A no tłumaczą się, że nic nie mogą zrobić, bo sprawcy
tego wszystkiego to nie Seleka, to bandyci, nie da się ich opanować, nie mają
szefów, nie mają dyscypliny. Najprościej w ten sposób.
„Nic nie zapowiada końca tego
koszmaru, tego chaosu nie do opisania…”
Bo niby jak ma to się skończyć?
Kto walczy o ten kraj? Komu zależy? Bum na Republikę Środkowoafrykańską, na tą
rebelię, bum który przez chwilę był w mediach minął. No bo ile można pisać, że
wciąż kradną, że wciąż zabijają, że wciąż gwałcą? To się po jakimś czasie
zaczyna robić nudne, przestaje wiać sensacją, trzeba zmienić temat. A oni wciąż
kradną, zabijają i gwałcą! W Bangui niby jest troszkę spokojniej. Dlaczego? Bo
już zgrabili to co było do zgrabienia.
I nikt nie wie co będzie. Może
prócz kilku wysokich urzędników państwowych, których skandaliczną rozmowę autor listu usłyszał w kawiarni
w Kamerunie (cytat): „Wymuszenia Seleki nie powinny nas teraz obchodzić.
Najważniejsze żebyśmy my przetrwali. Czas zmusi białych żeby nam dać te środki których
na razie wahają się nam udzielić. To oni się przejmują problemem prawa i życia
innych ludzi. Zobaczycie, nie zniosą tego chaosu i sami wrócą żeby z nami
negocjować.”
Sami oceńcie: tak mówią jedyne
osoby, które mogłyby coś zmienić. Tak mówią ludzie, którym z racji urzędu
powinno zależeć! Do czego ten świat zmierza? Gdzie zamierzamy tą drogą dojść?
Wszyscy wiedzą o tej sytuacji. Na
ostatnim szczycie międzynarodowym w Czadzie, na którym obecni byli
przedstawiciele Unii Afrykańskiej, Wspólnoty Krajów Afryki Środkowej, Unii
Europejskiej, ONZ, Stanów Zjednoczonych, Francji i RPA, wysłuchali oni
szczegółowego raportu premiera o tutejszej sytuacji. Wszyscy jak jeden mąż
ubolewali nad dramatem Republiki Środkowoafrykańskiej. Wszyscy wiedzą. Wszyscy
ubolewają. I co? I co? I nic! Prezydent Czadu powiedział, że RŚA jest jak „otwarta
rana na sercu”. I co? I ta rana krwawi dalej. I ten kraj się wykrwawi. Może
wtedy ktoś coś zrobi, może wtedy ktoś podejmie jakąś decyzję.
Dlatego tym bardziej potrzeba nam
modlić się o pokój. Ludzie są zmęczeni. Wszyscy. Zmęczeni i zniechęceni.
A końca tego wszystkiego jak nie
było tak nie ma.
Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.