Wczoraj po 20:00 udało mi się
sklecić co nieco na bloga i kiedy już miałam to wrzucać, pielęgniarze zawołali
mnie do szpitala. Dziecko jednego z pracowników bardzo się pochorowało.
Próbowaliśmy wszystkiego, ale stan się tylko pogarszał. Ojciec poprosił w końcu
o chrzest, a po nim wszystko jakby zaczęło się poprawiać. Była nadzieja. W
ogólnym zamieszaniu jednak wszyscy byliśmy na nogach do późnego wieczora i
poszliśmy spać wykończeni dopiero około 1:00 w nocy.
Nie było nam dane długo
odpoczywać. Równo o 4:00 zbudziły nas wystrzały. Najpierw jeden, po nim seria i
znów jeden. Wyskoczyliśmy z łóżek – nie wiadomo było kto strzela, ilu ich jest,
czego chcą. Zebraliśmy się jak zwykle na werandzie (zombie pidżama party) i
zaczęliśmy nasłuchiwać.
Przyjechali na dwóch motorach
(razem 5 ludzi – dwóch z Seleki i trzech współpracujących z nimi złodziei)
szukając znów jakiegoś samochodu. Znaleźli go, ale nie chciał odpalić. Wkurzyli
się.
Kiedy przejeżdżali drogą koło
misji, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy czego chcą, znów podskoczyło mi
ciśnienie. A co jeśli przyjadą do nas? Co jeśli puszczą serię z karabinów w
naszą stronę? A co jeśli…?
Chwilę później poszliśmy znów
spać, a raczej poszliśmy znów usiłować spać.
Z rana zostałam wezwana do
tego samego dziecka co kilka godzin wcześniej. Po godzinie wróciłam do domu,
żeby tylko zgarnąć resztę rzeczy i lecieć z powrotem. Tyle co zdążyliśmy
wymienić parę słów i znów usłyszeliśmy motory i znów usłyszeliśmy wystrzały. Cały
czas byli te kilka kilometrów od nas. Cały czas próbowali uruchomić ten
samochód. Ograbili domy, sterroryzowali wszystkich. Mieli nadzieję, że wrócą do
siebie autem, że będą mieli możliwość zabrania wszystkich łupów. Nie udało im
się, ale wrócą. Wrócą na pewno. Zresztą z pustymi rękami nie odjechali –
przyjechali na dwóch motorach, potem mieli już cztery. Cudowne rozmnożenie?
Początkowo wydawało się, że
strzelają w powietrze, tak żeby tylko postraszyć. Nie było słychać płaczu ani
zawodzenia, można było więc twierdzić, że nie ma ofiar śmiertelnych.
I tak, to fakt – chcieli
postraszyć, nie było ofiar śmiertelnych, ale strzelali w ziemię. Kule leciały
więc gdzie popadnie, odbijały się od twardej ziemi i wbijały w ściany domów,
drzewa i ogrodzenia. Chwała Panu Jedynemu, że nikt poważniej nie ucierpiał!
Nasz pielęgniarz przyszedł do
pracy spóźniony. Był wystraszony. Jedna z zabłąkanych kul utknęła w ścianie
jego domu. Na szczęście na strachu się skończyło. Tym razem.
Także pracujemy dalej. Staramy
się. Szpital częściowo się wyludnił – połowa pacjentów uciekła w las ze strachu
przed rebeliantami. Nowi też się jeszcze nie pojawiają.
Chodzą słuchy, że mają wrócić
jeszcze dziś. Zdecydowana większość naszych znajomych poszła w busz. Nawet ci,
którzy do tej pory dzielnie trwali na posterunku. Wioska się wyludniła. Słyszeliśmt, że mają rozbroić bandytów, że mają to zrobić tutaj. Jeśli do tego
dojdzie, będzie jatka. Istna jatka. Na nasze szczęście dzisiaj pada. Może nie
dojadą? Może nie dziś?
No więc znów czekamy…
Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.
Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.
Cóż napisać... Tak naprawdę na myśl przychodzą mi tylko te słowa. "Tobie Panie zaufałem, nie zawstydzę się na wieki". Z modlitwą i serdecznymi pozdrowieniami. Bogdan
OdpowiedzUsuńGabrysia, trzymajcie się.
OdpowiedzUsuńCały czas modlimy sie za Was!!!
Joanna
Niech Bóg ma Was w opiece.
OdpowiedzUsuńModlę sie za Was codziennie.
Z serdecznymi pozdrowieniami
Wojciech
Wspólczuję . Pomodlę się za Was .
OdpowiedzUsuńpozostaje tylko modlitwa, i wlasnie robmy to, dzisiaj w mojej szkole byla Gabrysia, ktora opowiadala o misjach, dalo mi to wiele do myslenia i chce sie z Wami laczyc!
OdpowiedzUsuń