Dzień jak co dzień. Poniedziałek jak poniedziałek –
harówa. Pigmej z postrzeloną ręką, przygotowania do operacji, transfuzje,
nieprzytomna 30-latka, poród, malaria, pretensjonalni pacjenci, robienie
statystyk etc. Po 13:00 jak gdyby nigdy nic wracamy do domu. Na podwórku mijamy
się z Papą. „Seleka jest we wsi” - mówi.
Przyjechali dwoma samochodami. Dwa samochody oznaczają
w Afryce co najmniej kilkanaście osób. Gadali już z ludźmi w pobliskiej szkole.
Ekipa była pełna: przywódca rebeliantów pełniący obecnie funkcję wojewody, mer,
vice-mer, władze cywilne z pobliskiego dużego miasta, koordynator ds.
bezpieczeństwa na całą prefekturę. Powiedzieli, że i biali mają się pojawić na
rozmowach. Po wyjeździe do Bangui sióstr zakonnych mieszkających obok nas wszyscy
biali jacy zostali na ten moment to nasza piątka. Papa powiedział, że nie
pójdzie.
Jedliśmy obiad zastanawiając się czego chcą tym razem.
Simply poszedł na zwiady. Wrócił po chwili. Gadali to co zwykle – że już
dobrze, że nie ma się czego bać, żeby wracać do pracy, wracać do wsi, że oni tu
są żeby pilnować porządku i... że chcą się koniecznie spotkać z Papą i Elą. Nie
było wyboru. Chcieli przyjść na misję, ale w końcu spotkali się w salce
katechetycznej przy kościele (zaraz za bramą misji). My stałyśmy niespokojnie w
drzwiach domu odmawiając wspólnie „Pod Twoją obronę”. Kto wie z kim tak
naprawdę mamy do czynienia? Czego chcą? Co zrobią?
Nic nie było słychać, ale to też dobry znak –
przynajmniej się nie kłócą. Rebelianci byli też w salce bez swoich ulubionych
kałachów (mieli tylko (bagatela) granaty). Mówili znów to samo – nie ma się
czego bać, oni są dobrzy. Dali nam numer telefonu do dowódcy twierdząc, że wyda
nam papier, dzięki któremu wyjazd do stolicy nie powinien być już problemem.
Mieli ze sobą ludzi z krajowych stacji radiowych, robili zdjęcia, dopytywali.
Urzędnicy państwowi chwalili misję za zaangażowanie w pomoc miejscowej ludności,
przedstawiając nas bliżej Selece.
Ela mówiła im, że w szpitalu leczą się ludzie z całej
okolicy, którzy nadal boją się Seleki, więc przychodzą do nas za późno - w ciężkich stanach, zaawansowanej malarii, z
drgawkami, niedożywieni... I w konsekwencji wielokrotnie już z tego nie
wychodzą. Statystyki wśród głodnych dzieci nie chcą się zmienić – jedne
wychodzą ze szpitala, ale nie ma dnia, by jakich nowy chudzielec się nie
pojawił.
Rebelianci znów mówili, że tak, że oni rozumieją, że
„pas de problem”. I pojechali.
Czcza gadanina? Znak postępu? Czas pokaże.
Także zdawać by się mogło, że będzie dobrze. Może
nawet ten wyjazd do Bangui w jakiejś nie bardzo dalekiej przyszłości będzie
realny? Trzeba jednak pamiętać, że jedna zabłąkana kula wystarczy... A
rebelianci są na tych wszystkich barierach – oni, ich broń, granaty, narkotyki
i alkohol. Ci ludzie często ledwo trzymają się na nogach, tak są „naprani”. W
takich przypadkach kula może się zabłąkać częściej niż by się mogło wydawać...
Za oknem zbiera się na burzę, a my znów dziękujemy, że
się udało, że wyszliśmy bez szwanku, że nikomu nic się nie stało. Kto wie co by
się mogło wydarzyć gdyby nie Wasza modlitwa?
"Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwić"
Jan Paweł II
Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.
"Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwić"
Jan Paweł II
Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.
Codziennie w modlitwach jesteście obecni +++ Just z W-wy
OdpowiedzUsuńTak. Codziennie w modlitwach, a także w eucharystii ;] Mikołaj z Gdańska
OdpowiedzUsuń