Poranna wizyta trwała do
9:00 – to znak, że szpital się zapełnia. Mamy ponad 30
pacjentów, większość to zaniedbane, często skrajne zagłodzone
dzieci. Co drugie na dzień dobry wymagało transfuzji. Jedne po
kilku dniach zaczynają zbierać się do życia, z innymi rodzice
przychodzą zbyt późno. Na sali intensywnego nadzoru leży 45-latek
po operacji przepukliny. Szybko zdecydowaliśmy się na zabieg, bo
jego życie było zagrożone. Już jest dobrze. Za kilka dni wyjdzie
do domu.
Po wizycie Ela zaczyna
rejestrować nowych pacjentów, a ja czasem pomagam jej przygotowywać
leki. Dzień w dzień to samo.
Nie dziś.
Tak jak można było się
spodziewać, rebelianci też ludzie i chorować muszą. A gdzie się
leczą chorzy ludzie? W szpitalu właśnie. Zapraszamy więc w nasz
urozmaicony od dziś świat.
Przyszło dwóch.
Środkowoafrykańczyk był w pełnym umundurowaniu (bez broni), a
Czadyjczyk w cywilu. Ten pierwszy uprzejmy, ten drugi gbur. Ten
pierwszy miał ze sobą 1000 fr, ten drugi nie miał nic, bo niby po
co?
Nasz chirurg dał radę i
ich skonsultował, pielęgniarze dali radę i zrobili im zastrzyki.
Za leki wyszło oczywiście więcej niż 1000 fr, ale co było robić?
Nie dasz im? Nie wiesz jakie to może mieć konsekwencje. Przecież
nie narazisz życia dla kilku papierków.
Także zadowoleni panowie
wrócili do swojej bazy z kompletnym leczeniem. Nie omieszkają
pewnie przekazać kamratom, że jak chcesz, dostaniesz w tym
szpitalu leki za darmo.
Wstajesz rano, jesz
śniadanie, idziesz do pracy, rozrabiasz syropek dla swoich małych
pacjentów, a tu wchodzi rebeliant. Ot, taki zwykły dzień w krainie
Seleki.
Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.