28.04.2013, wiadomości regionalne


Wiele misji w naszej diecezji nawiedzili rebelianci. Pierwsza sytuacja -  ktoś powiedział, że na jednej misji afrykański ksiądz trzyma u siebie dużą sumę pieniędzy. Fakt – miał 8 mln franków (12 tys. euro) na budowę szkoły i te 8 mln mu zabrali. I jeszcze motor, którym próbował uciekać i wcześniej jeszcze samochód.
Miejscowi odwieźli go do garnizonu Seleki, bo chciał całą sytuację zgłosić i odzyskać skradzione rzeczy. Życzliwi księdzu muzułmanie poradzili mu jednak, żeby jak najszybciej uciekał. Szef rebeliantów zagroził wyciągnięcie konsekwencji osobom, które napadły na księdza, a więc oprawcy będą się chcieli zemścić. Uciekł więc i schował się u biskupa. Wprawdzie udało mu się odzyskać samochód, ale dużo części było powymienianych na stare. Już na niewiele się on zda.

Na innej misji, niedaleko Bangui, rebelianci zabrali dwa samochody – tamtejszego księdza i jego kolegi, który przyjechał w odwiedziny.  Za kilka dni pojawili się także u sióstr żądając i ich auta. Znów twierdzili, że to samochód rządowy, a więc, że im się należy. Siostry zaczęły bić w dzwony, zbiegli się mieszkańcy zaopatrzeni w kije i maczety. Wprawdzie rebelianci nie zabrali tego po co przyjechali, ale wyraźnie zapowiedzieli powrót. Siostry w międzyczasie jednak wyniosły się do Bangui, a samochód odwiozły do biskupa.

Misja wysunięta najbardziej na południe, mimo trzykrotnych odwiedzin, nie ucierpiała w ogóle. Ani misja, ani w ogóle wioska. Dlaczego? Nie wiemy, ale mer jest muzułmaninem z korzeniami czadyjskimi. Zbieg okoliczności? 

W samym sercu diecezji misja znajduje się przy drodze. Z daleka widać katedrę i pomnik patronki – Joanny d’Arc, ubranej w zbroję i trzymającej w ręku miecz. Rebelianci już dwa razy byli o krok od napaści. Ostatnim razem, o 23:00 ksiądz widział jak oddział Seleki skradał się już w ich stronę. Już podchodzili, by po kilkunastu minutach zrezygnować. Co ich ciągle odciąga? Czyżby zbroja i miecz?

I jeszcze wyjdźmy na chwilę z terenu naszej diecezji. Samochody i pieniądze to najcenniejsze dla rebeliantów łupy. To fakt – tutaj bez samochodu niewiele możesz zrobić. Wszyscy starają się swoje środki transportu chronić – chowając je lub odwożąc tam, gdzie może będą bezpieczniejsze. I tak u arcybiskupa w stolicy znajduje się ich już 45…

 Misja niedaleko Kamerunu także doświadczyła ostatnio nieproszonych odwiedzin. Przyjechała tylko dwójka „gości”. Jeden pozostał na zewnątrz, drugi wszedł do budynku, kazał wszystkim wyjść na korytarz, krzyczał, mierzył bronią, straszył, kogoś spoliczkował, zabrał pieniądze i komputer. Ktoś zadzwonił po Selekę, po tych niby „dobrych”, którzy szybko się zjawili i po podsumowaniu, że często ich tu zbóje odwiedzają, zaproponowali pilnowanie misji – istny pakt z diabłem. Nie zgodzili się. Miejscowi widzieli jak po chwili „dobra” Seleka zabiera tych dwóch zbójów na swój samochód i jak gdyby nigdy nic razem odjeżdżają. Wszystko pozory, pozory, pozory…

Państwowe szkoły od jakiegoś już czasu nie działają i działać nie będą. Pojedyncze prywatne jeszcze chodzą, ale już niedługo – rodzice boją się porwań, czy to dla okupu czy żeby wcielić dzieci w szeregi rebeliantów. 

Wczoraj w końcu, po nie wiemy już ilu dniach, mieliśmy zasięg. Stąd część tych wieści. Telefony  się rozdzwoniły. Dobrze, że udało nam się skontaktować z innymi misjonarzami. Dziś znów głucha cisza, znów nic nie działa. Początkowo cieszyliśmy się, że możemy ich usłyszeć, że nikomu nic nie jest, ale każdy kolejny telefon, prócz tych informacji przynosił same złe wieści – tych napadli, tych okradli, ci muszą zamykać szkoły, ci boją się o podopiecznych, tam obok się znów biją, tylu ludzi już zginęło, ciągle gwałty, ciągle strzelają, ciągle czekają, ciągle coś…

Niby mają się zbierać znów jakieś rady międzynarodowe, niby chcą przysyłać żołnierzy z zewnątrz do zaprowadzenia porządku, niby ma być lepiej. Niby już miało być i co? Prezydenta to teraz chyba nikt nie popiera, chowa się chłopina w bazie wojskowej. I jak taki człowiek ma uspokoić sytuację i doprowadzić kraj do wolnych wyborów w 2016 roku? Co on chce gdziekolwiek doprowadzać? Co z tego kraju do tego czasu pozostanie? Nie można mówić, że jeszcze trochę i z Republiki Środkowoafrykańskiej pozostanie kompletna ruina. To już jest kompletna ruina.

I żyj tu jakoś człowieku. No niby jak?

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

25.04.2013, będzie gorąco?


Nie wiem nawet od czego zacząć. Wice-mer z naszej wioski z własnej inicjatywy poszedł do Seleki, żeby ich tu sprowadzić, żeby tu stacjonowali, żeby tu „pilnowali porządku” (ha ha ha). Mieli przyjechać dzisiaj, jeszcze się nie pojawili. Znów wpadną pod osłoną nocy czy raczą łaskawie poczekać do rana? Będą siedzieć grzecznie i pozwolą na zapowiedziane pertraktacje czy od razu przejdą do tworzenia swojego ładu? Już zapowiedzieli nałożenie podatku na mieszkańców – na utrzymanie rebeliantów.

Chcą ściągnąć z lasu mera, że niby na rozmowy, że nic mu się nie stanie, że chcą coś ustalić. Na swoje szczęście (i życie) chłop się nie zgodził. Siedzi dalej gdzie siedział. On i 3,5 tys. innych mieszkańców naszej wioski (na 4 tys.!). To doskonale pokazuje skalę „spokoju”. Dzisiaj jeszcze więcej osób poszło w busz. A my czekamy jak zawsze.

Cholera, co to będzie?

Jeśli tak będzie, jeśli będą tu stacjonować to będą najpewniej mieszkać na opuszczonym komisariacie policji (drewniana stodoła). O ironio losu! Komisariat jest 100 metrów od misji…

Musi być dobrze. Musi być jakoś. Może nie są na tyle głupi by zniszczyć szpital? Przecież i oni chorują. Ludzie będą padać jak muchy. Już padają.

Może statystyki podają – kilkaset osób zginęło i to w stolicy. Niewiele. Czym by tu się przejmować? Ale to są tylko bezpośrednie ofiary tego konfliktu. Ile jest tych pośrednich?

Kilkuletnia Valeria jest chora. Znów. Matka w 7-mc ciąży decyduje się zabrać ją do naszego szpitala. Podczas przeprawy przez las kobietę kąsa wąż. Ostatecznie hospitalizowane są obydwie. Silne leki, wygrzebią się. Pierwsza, druga, trzecia doba. U obu jest poprawa. Czwartej nocy jestem wezwana do pilnego przypadku. Kobieta się wykrwawia. Krew z dróg rodnych cieknie jej ciurkiem. Na podłodze kałuże, miednica pełna krwi. Kroplówka - jedna, druga. Leki na krzepliwość – pierwszy i drugi nie dają poprawy. Dostaje trzeci lek, najsilniejszy, ostatnią deskę ratunku. Nie mamy już więcej pomysłów. Wpada we wstrząs. Ciśnienia brak. Dajemy leki reanimacyjne. Szukamy dawcy krwi. Znów Bóg działa – mąż kobiety ma tą samą grupę. Robimy transfuzję. Załapuje. Pojawia się słabe ciśnienie. Odzyskuje przytomność.   

Toksyna wstrzyknięta przez węża potrzebowała kilku dni by spustoszyć organizm. Cudem ją odratowaliśmy! Cudem! Gdyby mąż nie miał tej samej grupy, nie zdążylibyśmy nawet zbadać nikogo więcej. Umarłaby. Umarłaby i osierociła 8 dzieci. W tym małą Valerię.

Kilka dni wcześniej w lesie wąż ukąsił małego chłopca. Nie zdążyli nam go donieść. W jego małym ciałku trucizna rozeszła się szybciej. Nie zmarłby gdyby nie musiał spać w lesie, a nie musiałby spać w lesie gdyby nie musiał uciekać. Nie uciekałby zaś gdyby w kraju był spokój, jak kiedyś.

Ile jest takich ofiar? Ile jeszcze będzie?

Nasi pielęgniarze, którzy jak i wszyscy nocują w buszu zabrali ze szpitala trochę leków na malarię i opatrunków. Ludzie wiedzą gdzie oni pracują i pytają ich o pomoc. Dla wszystkich ta sytuacja jest taka trudna, taka cholernie trudna.

Módlmy się. Módlcie się. Musi być na to zło jakiś sposób. Musi. Boże…

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

23.04.2013, znów niespokojna noc


Pamiętacie dziewczynkę o której życie walczyliśmy przed kilkoma dniami? Zmarła. Wczoraj wczesnym popołudniem, w bardzo dziwnych okolicznościach, zmarła. Dla wszystkich był to szok. Tak bardzo się staraliśmy. Już wszystko było na dobrej drodze…

Wczoraj wieczorem odbyło się Place ti kwa, czyli coś jak stypa poprzedzająca pogrzeb, ale w bardziej radosnej wersji. Ludzie bawili się kilka godzin, byli tam prawie wszyscy nasi pielęgniarze, w oddali słyszeliśmy muzykę. My jak zawsze próbowaliśmy porozmawiać  z bliskimi przez Internet. O 22:00 wyłączyłam komputer i usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu. Wyjrzałam z pokoju. Papa wszędzie gasił światła.

Nasz stróż nocny doniósł mu, że 4 km od nas, do wioski gdzie odbywa się Place ti kwa, przyjechała Seleka. Dwóch gości zostawiło motory w innym miejscu i podeszli do zgromadzonych ludzi na nogach. Nikt ich nie zauważył, nikt się ich nie spodziewał. Dopiero kiedy jakieś dzieci zaalarmowały dorosłych, dopiero kiedy rebelianci zaczęli strzelać w powietrze zaraz obok nich, wszyscy uwierzyli.

Przyszli zabrać motory. Jeden z muzułmanów wskazał na dwa i powiedział, że należą do niego. Dali mu spokój. Nasz pielęgniarz nie miał tyle szczęścia. Nie chciał oddać motoru, nie chciał jechać z nimi (chcieli żeby ktoś ich pokierował, żeby im wskazał rządowe samochody, znowu…), zaczęli się szarpać. Motor zabrali. Jego w końcu zostawili w spokoju.

Kiedy jednak emocje trochę opadły, chłopak zdał sobie sprawę ile miał szczęścia, przecież był o włos od śmierci.  Co to dla rebeliantów za problem sięgnąć po broń i znów wystrzelić? Tym razem już nie w powietrze. Boże! Znów zadziałałeś w naszej ochronie!

Wszyscy uczestnicy stypy przerażeni uciekli w las i tam już całą noc pozostali. Seleka wróciła do swojej bazy – 30 km od nas.

My w czasie całej „akcji” siedzieliśmy na werandzie w zupełnych ciemnościach. Komputery schowane, wzrok wpatrzony w dal. Ela stwierdziła, że tyle co zdążymy odzyskać choćby namiastkę spokoju, znów coś się dzieje, znów to samo.

Poszliśmy w końcu spać. Nasłuchując.

Rano w szpitalu zobaczyłam jak bardzo wszyscy pielęgniarze są zmęczeni. Uciekali, chowali się, większość całą noc nie zmrużyła oka. Bardzo to przeżyli. Wielu pacjentów wróciło do lasu. Znów.

Błędne koło. Błędne diabelskie koło. A my pośrodku tego wszystkiego.

////////////// 20:00
Właśnie dowiedzieliśmy się, że po wiosce kręcił się rebeliant w cywilu. Podobno mają dzisiaj wrócić. Znów niespokojna noc?

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

21.04.2013, świeże wieści ze stolicy


Przyjechał dziś do nas chłopak z Bangui. Przywiózł m.in. tak bardzo potrzebny odczynnik do oznaczania grup krwi, a prócz niego stos nieprzyjemnych wieści.

Miasto jest bardzo zniszczone. Uniwersytet, szkoły, urzędy nie funkcjonują. Te, które nawet chciałyby zacząć robić cokolwiek, nie są w stanie przez chaos jaki w nich panuje. Nie ma sprzętu, komputerów, dokumenty są porozrzucane lub spalone.

Mieszkańcy stopniowo zaczynają wracać do miasta, choć w wielu dzielnicach nadal dochodzi do napadów i wymuszeń. Wciąż trwa akcja rozbrojeniowa, Seleka jest kontrolowana tylko na pozór, jest bardzo niebezpiecznie. Miasto patrolowane jest przez Francuzów i wojska FOMAC-u (czyli wojska zewnętrzne, przysłane przez Wspólnotę Krajów Afryki  Środkowej).

Szpitale powoli zaczynają wznawiać działalność. Musiały ją przerwać, bo personel bał się o swoje życie. Niebezpodstawnie – dochodziło do ciągłych wymuszeń i grabieży. Trafiają tam ofiary i sprawcy napadów, pobić i strzelanin. Trzeba jednak podkreślić, że pierwszeństwo w leczeniu uzurpują sobie żołnierze Seleki. I lepiej, żeby ich wyleczono, bo może być nieprzyjemnie…

W tym rzekomym uspokojeniu sytuacji widać coraz wyraźniej, że na targach ocalały głównie stoiska należące do muzułmanów. Kolejny w tym konflikcie zbieg okoliczności?

Otwarto granicę z Kamerunem. Przyjeżdżają więc do Bangui ciężarówki z paliwem, kontenery pełne  artykułów spożywczych i chemii, bo w kraju niczego się nie produkuje. Stacje benzynowe działają, ale w cenę paliwa wliczona jest niemała dopłata za „ochronę” tych miejsc przez rebeliantów. Wszyscy zgodnie podkreślają, że przez Republikę Środkowoafrykańską przetoczyła się ogromna fala zniszczeń, nieporównywalnie większa od tej sprzed 10 lat, czasów poprzedniej rebelii.

A my? My nadal jesteśmy chronieni jakąś Mocą nie z tego świata. I prócz wczorajszej potężnej burzy, która postawiła wszystkich na równe nogi w środku nocy („Strzelają!”, „przyjechali!”), nic się w naszej wsi nie dzieje. Jak zawsze – codziennie rano w kościele jest msza święta, szpital kontynuuje pracę i działamy tak jak gdyby 160 km od nas wcale nie znajdowało się epicentrum konfliktu, a nas w każdej chwili nie mogli ponownie odwiedzić rebelianci.  I ufamy. I dziękujemy za każdy dany nam dzień i za was i waszą modlitwę. 


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

20.04.2013

U nas wszystko dobrze. Żyjemy. Jest spokój. Nie mam siły pisać więcej. Jutro.

18.04.2013, strzelanina o 4:00 nad ranem


Wczoraj po 20:00 udało mi się sklecić co nieco na bloga i kiedy już miałam to wrzucać, pielęgniarze zawołali mnie do szpitala. Dziecko jednego z pracowników bardzo się pochorowało. Próbowaliśmy wszystkiego, ale stan się tylko pogarszał. Ojciec poprosił w końcu o chrzest, a po nim wszystko jakby zaczęło się poprawiać. Była nadzieja. W ogólnym zamieszaniu jednak wszyscy byliśmy na nogach do późnego wieczora i poszliśmy spać wykończeni dopiero około 1:00 w nocy.

Nie było nam dane długo odpoczywać. Równo o 4:00 zbudziły nas wystrzały. Najpierw jeden, po nim seria i znów jeden. Wyskoczyliśmy z łóżek – nie wiadomo było kto strzela, ilu ich jest, czego chcą. Zebraliśmy się jak zwykle na werandzie (zombie pidżama party) i zaczęliśmy nasłuchiwać.

Przyjechali na dwóch motorach (razem 5 ludzi – dwóch z Seleki i trzech współpracujących z nimi złodziei) szukając znów jakiegoś samochodu. Znaleźli go, ale nie chciał odpalić. Wkurzyli się.

Kiedy przejeżdżali drogą koło misji, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy czego chcą, znów podskoczyło mi ciśnienie. A co jeśli przyjadą do nas? Co jeśli puszczą serię z karabinów w naszą stronę? A co jeśli…?

Chwilę później poszliśmy znów spać, a raczej poszliśmy znów usiłować spać.

Z rana zostałam wezwana do tego samego dziecka co kilka godzin wcześniej. Po godzinie wróciłam do domu, żeby tylko zgarnąć resztę rzeczy i lecieć z powrotem. Tyle co zdążyliśmy wymienić parę słów i znów usłyszeliśmy motory i znów usłyszeliśmy wystrzały. Cały czas byli te kilka kilometrów od nas. Cały czas próbowali uruchomić ten samochód. Ograbili domy, sterroryzowali wszystkich. Mieli nadzieję, że wrócą do siebie autem, że będą mieli możliwość zabrania wszystkich łupów. Nie udało im się, ale wrócą. Wrócą na pewno. Zresztą z pustymi rękami nie odjechali – przyjechali na dwóch motorach, potem mieli już cztery. Cudowne rozmnożenie?

Początkowo wydawało się, że strzelają w powietrze, tak żeby tylko postraszyć. Nie było słychać płaczu ani zawodzenia, można było więc twierdzić, że nie ma ofiar śmiertelnych.
I tak, to fakt – chcieli postraszyć, nie było ofiar śmiertelnych, ale strzelali w ziemię. Kule leciały więc gdzie popadnie, odbijały się od twardej ziemi i wbijały w ściany domów, drzewa i ogrodzenia. Chwała Panu Jedynemu, że nikt poważniej nie ucierpiał!

Nasz pielęgniarz przyszedł do pracy spóźniony. Był wystraszony. Jedna z zabłąkanych kul utknęła w ścianie jego domu. Na szczęście na strachu się skończyło. Tym razem.

Także pracujemy dalej. Staramy się. Szpital częściowo się wyludnił – połowa pacjentów uciekła w las ze strachu przed rebeliantami. Nowi też się jeszcze nie pojawiają.

Chodzą słuchy, że mają wrócić jeszcze dziś. Zdecydowana większość naszych znajomych poszła w busz. Nawet ci, którzy do tej pory dzielnie trwali na posterunku. Wioska się wyludniła. Słyszeliśmt, że mają rozbroić bandytów, że mają to zrobić tutaj. Jeśli do tego dojdzie, będzie jatka. Istna jatka. Na nasze szczęście dzisiaj pada. Może nie dojadą? Może nie dziś?

No więc znów czekamy… 

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

17.04.2013, wieści dobre, złe i jeszcze gorsze

W związku z ilością pracy w szpitalu nie udało mi się wczoraj nic napisać, a dziś wrzucam o tej godzinie. Także żyjemy nadal, nic nam nie jest, ale jeśli tak dalej pójdzie wpisy mogą nie pojawiać się codziennie.

Pamiętacie demonstrację cywilów przeciwko rządom obecnego prezydenta w Bangui o której pisałam kilka dni temu? Tutaj jest wręcz zwyczaj, że po takich wydarzeniach głowa państwa przejeżdża przez miasto wyrzucając z samochodu pieniądze. Tak było wcześniej, tak jest i teraz. Prezydent wsiadł więc tego dnia do swojej bryki i zaczął rozdawać banknoty. I co? Nikt nie podszedł, nikt ich nie pozbierał, nikt go nie pozdrawiał! Pokazali, wymownie i bez słów pokazali co o nim sądzą. Gratulacje dla Środkowoafrykańczyków!

Po ostatniej „krwawej” niedzieli prezydent wypuścił wspaniałą przemowę, w której mówił, że podejmie środki by walczyć z brakiem bezpieczeństwa w stolicy, że trzeba wyrzucić intruzów (= popleczników swojego poprzednika, a także niektórych członków Seleki), skoszarować 1000 rebeliantów. Niby do tej pory ładnie, niby nie głupio mówił. Dodał niestety jeszcze, że zastanawia się nad poproszeniem o pomoc w stabilizacji kraju Czadu. Wystarczająco dużo jest w oddziałach rebelianckich osób tejże właśnie narodowości, a jakoś stabilniej nikt się nie czuje. Ponadto zapowiedział, że w każdej prefekturze będzie stacjonował oddział Seleki, aby chronić mienie i ludzi. Tak jak i powyżej – ja się realnie boję o nas i nasze „mienie” dopiero kiedy oni przyjeżdżają. 

Niech najlepszym przykładem bezpieczeństwa i ochrony jakie zapewniają będzie to, co zrobili ostatniej niedzieli, między krótkim przejazdem przez naszą wioskę a powrotem tutaj. Odwiedzili w tym czasie niewielką miejscowość 45 km stąd aby okraść jednego z mieszkających tam bogatych mężczyzn, a że go nie znaleźli pojechali dalej. Trafili na innego faceta – zabrali mu wszystkie pieniądze (jego własne i należące do tamtejszej małej przychodni). Nie nasycili się jednak wystarczająco, więc na koniec uderzyli go jeszcze karabinem w głowę. Ci sami – „grzeczni” chłopcy pilnujący porządku, ci sami, którzy potem przyszli na misję naprawiać koło.

Wracając jeszcze do stolicy: w dalszym ciągu jest mowa o rozbrojeniu Bangui, rekwirowaniu broni. Obecni rządzący twierdzą oczywiście, że to poprzedni prezydent rozdał wszystkie te kałachy i cięższy sprzęt. Najlepiej teraz wszystko zwalić na niego, a siebie próbować nieudolnie oczyścić. Mówią, że zamieszki w poszczególnych dzielnicach zaczęły się kiedy Seleka natrafiła na popleczników byłej głowy państwa, którzy nie chcieli się poddać. Znów to samo.
Wszystko to dementuje jednak arcybiskup Bangui, który zadaje pytanie: jak więc wytłumaczyć próbę rozbrojenia… sierocińca? Rebelianci wpadli tam szukając nie wiadomo czego, czego na dodatek nie znaleźli. Sterroryzowane dzieci chowały się pod łóżkami, płacze, krzyki, koszmar… Jakby mało miały w życiu problemów…
Szkoły nie działają. Rodzice boją się o dzieci, zwłaszcza o dziewczynki. Wciąż dochodzi do gwałtów i porwań, a następnie wcielania siłą w oddziały Seleki.
Dwóch mężczyzn odmówiło oddania rebeliantom swoich motorów. W ramach kary za opór każdy z nich dostał serię z kałachów. Zginęli na miejscu. Oprawcy odjechali. Oczywiście na ich motorach. Znów.

Na północy zaś lud Peul, który jest rozproszony w 15 krajach afrykańskich i który zajmuje się wypasem bydła wszedł do jednej z wiosek i zażądał wydania zwierząt. Mieszkańcy nie zgodzili się, więc intruzi przegonili krowy po ich polach, niszcząc wszystko. Miejscowi zaczęli więc z nimi walczyć. Byli zabici po obu stronach. W ramach odwetu Peul wraz z Seleką spalili sześć wiosek! 1900 osób zostało bez dachu nad głową, 1900 osób straciło dorobek swojego życia. I znów mamy przykład rebeliantów broniących porządku. Tak na marginesie: większa część Peul to czadyjscy muzułmanie.

Nasze (polskie) siostry mieszkające bliżej Kamerunu zmuszone były oddać rebeliantom swój samochód… A więc -1 dla misjonarzy.

A co robią, jak zwykle zresztą, wielcy tego świata? Co robią osoby, których głos ma jakiekolwiek znaczenie? Czy coś w ogóle robią? Taaaak – potępiają! Kto mógł to już potępił ten konflikt, to co tu się dzieje. Niestety, jak zwykle, na tym się skończyło. Mur.
A ludzie nadal uciekają, a ci którzy jeszcze nie uciekli nasłuchują i czekają. Nasłuchują najgorszego i czekają na najgorsze. Ale świat potępił! Starczy, nie?

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

15.04.2013


Ostatnia niedziela w Bangui została nazwana „krwawą”. Cywile i żołnierze z byłej armii byłego prezydenta (skomplikowane) zaczęli walczyć o swoje, zaczęli bić się z rebeliantami. Zginęło ponad 20 osób, jest wielu rannych, a to dopiero początek. Polscy księża ze stolicy mówią, że cały czas słychać wystrzały z broni, zarówno ciężkiej jak i lekkiej. Szkoły nie funkcjonują, nic nie funkcjonuje. Ludzie uciekają gdzie mogą.

Inna rzecz, że przywódca nowej partii, niejakiego Frontu Rewolucyjnego dla Demokracji zapowiedział walkę z rządami obecnego prezydenta. Kolejny człowiek niezainteresowany dobrem kraju, dobrem ludzi, a tylko własnym interesem.
Ponadto były prezydent, który już wystarczająco namieszał w tym całym konflikcie, który już swoją dozę zła dołożył do obecnej sytuacji zapowiedział, że wróci, że będzie walczył o dobro swojego kraju. Nie dam rady z nimi wszystkimi… Chce wejść do kraju ze swoimi oddziałami od strony naszej prefektury. Jeśli te informacje się potwierdzą, rebelianci będą sobie robić bazy w najważniejszych miejscach regionu. W tej sytuacji także i w naszej wiosce. Mamy więc kolejny powód do tym wytrwalszej modlitwy.

A wracając do nas. Wczoraj, po tych wszystkich wydarzeniach, wyklarował się nam dokładnie model życia jakie obecnie prowadzimy. Polega ono na czekaniu. Czekamy na rebeliantów. Okres tzw. „spokojnego czekania” przerywany jest kilkakrotnymi okresami „napięcia”, kiedy dochodzą do nas słuchy, że są znów niedaleko, że się do nas wybierają. Krótkie okresy „napięcia” przekształcają się znów w „spokojne czekanie”, aż nadchodzi moment kulminacyjny, czyli „niespokojne czekanie” – kiedy są bardzo blisko, kiedy przejeżdżają przez wioskę, kiedy w niej przebywają, aż do momentu ich odwiedzin, który jest najbardziej męczący. Po ich wizycie przechodzimy w okres „chwilowego uspokojenia”, aby na następny dzień wrócić do „spokojnego czekania”. I tak w kółko – czekasz, przyjeżdżają, więc się denerwujesz, odjeżdżają, czekasz… Ehh…

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

14.04.2013, Drugie spotkanie z rebeliantami


///////// 11:30

Podczas dzisiejszej mszy Ela została wywołana z kościoła przez naszego pracownika. Wiedziałam, że coś się kroi. Był zdenerwowany, rozglądał się na boki, mocno gestykulował. Kiedy wróciła po chwili na swoje miejsce, zapytałam tylko: „Co jest?”. „Jeden samochód” – odpowiedziała. „W wiosce?” – dopytałam. Kiwnęła głową.

Nic więcej nie wiedziałam. Zastanawiałam się czy dadzą nam dokończyć mszę, czy wtargną z bronią w czasie jej trwania, tak jak w Bangui. Prosiłam, żebyśmy tylko zdążyli przyjąć Komunię Świętą. Św. Siostra Faustyna zapisała w swoim „Dzienniczku”, że Komunia jest „chlebem silnych”. Czułam, że jej teraz potrzebuję. Czułam, że potrzebuję tej siły.

Rozglądałam się na boki. Nasłuchiwałam. Niewiele osób w kościele wiedziało o rebeliantach. Zastanawiałam się jak będzie wyglądać następna chwila – czego będą chcieli, co zrobią, czy będą agresywni czy odjadą znów nie wyrządzając nikomu krzywdy. Zastanawiałam się czy następna chwila w ogóle nadejdzie.

Na szczęście msza skończyła się bez problemów, a potem okazało się, że rebelianci tylko przez wioskę przejeżdżali. Zatrzymali się w centrum, pozdrowili miejscowych.


//////////12:55
Wrócili do naszej wioski. Znów zatrzymali się w centrum. Właśnie kończyliśmy obiad. Było tak spokojnie, że aż zaczęliśmy wątpić w prawdziwość tych informacji. Za chwilę jednak ich zobaczyliśmy. Szli drogą zaraz koło misji. Struchleliśmy stojąc w oknach. Mogli iść prosto i tym samym ominąć nasz dom lub skręcić bezpośrednio do nas. Mundury moro, czerwone berety i broń przerzucona przez ramię. Poszli prosto, gdzieś na wioskę.

Czekamy.
Ta niepewność. Ta cholerna niepewność.


////////// 13:05
Chcieli zniszczyć samochód żony żołnierza z byłej armii prezydenta. Szukają kluczy. Chcą go jednak zabrać. Sami nie wiedzą czego chcą.

Ela stwierdziła, że jak stacjonują blisko nas i znów tu zawitali to pewnie będą nas teraz częściej odwiedzać.

Tymczasem siedzimy na werandzie i obserwujemy. Siedzimy i obserwujemy. Nie da się nic robić. Nie da się nigdzie iść. Można tylko czekać.

Jak zakończy się „przygoda” dnia dzisiejszego?


//////////13:25
Przejechał jakiś samochód. Gdzie pojechał? Czy się zatrzymał? Nic nie wiemy.

Dziś jest piękna pogoda. Białe chmury leniwie przetaczają się po błękitnym niebie. Jest parno. Wieje lekki wietrzyk. Nic nie wskazuje na to, że w tym zielonym kraju gnieździ się tyle strachu.


///////////13:37
Znów coś przejechało. Znów nic nie wiemy. Znów na moment struchleliśmy.


//////////13:55
Nie wytrzymaliśmy. Ela poszła spać. My zatonęliśmy w książkach.
Jak można tak żyć? Jak długo można tak żyć?


//////////14:28
Chyba też pójdę spać. W oddali słychać silnik samochodu.
Nadal nie wiemy czy możemy się czuć choć trochę bezpieczni. Nadal nic nie wiemy.


//////////15:35
Obudził mnie przestraszony głos Zuzi: „Papa! Papa!”. Przyszli.

Ela zobaczyła ich wychodząc z pokoju. Przyszli w sześciu. Czterech z nich to chłopcy  z naszej wsi, dwóch to rebelianci. Twierdzą, że chcą tylko naprawić koło. To po co tym dwóm broń? Nie jest to typowe wyposażenie wulkanizatora…

Papa do nich poszedł. Twierdzi, że są „grzeczni”. My znów zasiadłyśmy na werandzie.

I znów czekamy.

Już mi się nie chce. No już mi się nie chce! W tym momencie już wszystko jest mi obojętne.
Kiedy znów będzie można normalnie żyć?


//////////15:50
Rebelianci wyszli z podwórka. Miejscowi chłopcy także.

Czy to koniec na dziś?

Rebelianci okazali się być Środkowoafrykańczykami. Młodzi chłopcy, wykończeni. Podobno nie „zła” Seleka, podobno z tych grup walczących ze „złymi” rebeliantami, tymi którzy okradają i robią co chcą. Podobno. Ale komu tu wierzyć…

„Chciałem być marynarzem
chciałem mieć tatuaże
podróżować, zwiedzać świat
pięknie żyć, garściami życie brać”

Ta piosenka chodziła nam po głowach cały dzień. Kosmos. Tyle Wam powiem. 


////////// 19:45
Mało Ci, dziewczyno? Myślałaś, że dzień się już skończył? Że to koniec przygód? Nie…

O 17:00 zawołali mnie do szpitala, do wypadku. Zderzyły się dwa motory, jak zwykle. Pod szpital podwiozła je… Seleka. W zamian wzięli sobie te motory. Odjechali. Trzy osoby w szpitalu. Jedna miała szyte kolano. W samym środku ogarniania tego chaosu – temu wenflon, temu kroplówka, temu ciśnienie – podjechali znów rebelianci. Z naszej piątki w szpitalu byłam tylko ja. Zobaczyłam samochód wypakowany po brzegi ludźmi (10 lub więcej). Mundury. Broń.

Po tym całym dniu było mi już wszystko jedno. Miałam serdecznie dość. Obserwowałam zza szyby, z odległości 5 metrów, kiedy wysiądą, kiedy przyjdą. Co będzie? Na szczęście zabrali tylko jednego cywila (pewnie wtyczkę(?)) i odjechali.  Znów. Znów.

Może już dzisiaj nie przyjadą? Chciałabym, żeby już dziś nie przyjechali. Nie mam już więcej siły by ich dzisiaj „gościć”. Poczekajcie chociaż do jutra. Dajcie się człowiekowi wyspać.


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

13.04.2013. Historia prawdziwa. Historia przerażająca.


Jeden z polskich księży wracał wieczorem z kościoła na plebanię. Odległość kilkudziesięciu metrów. Nagle ktoś oświetlił go latarkami i krzyknął: „Zatrzymaj się! Stój!”. To było dwóch rebeliantów. Próbował wyjaśnić kim jest. Najpierw w sango (tutejszym języku). Nie poskutkowało. Po francusku. Oni wrzeszczą wciąż to samo. Usłyszał coś, czego nam nie było jeszcze dane usłyszeć. Coś, czego nigdy nie chcę usłyszeć. Usłyszał szczęk przeładowywanych karabinów. Byli gotowi oddać strzał. Byli gotowi zabić. Co myślisz sobie w takiej chwili? Co robisz w takiej chwili? Co powinieneś zrobić?

Ksiądz  zaczął szybko iść w ich kierunku. Ryzykowne zagranie. Na szczęście zdążył zbliżyć się wystarczająco i jeszcze raz się przedstawić. W końcu zrozumieli. Jeden z nich okazał się być nawet chrześcijaninem. Przeprosili i obiecali pilnować tej nocy terenu misji.

Pan czuwał. Znów. Ta historia, przekazana bezpośrednio przez tegoż właśnie księdza, zmroziła nam krew w żyłach. Nie wiem. Nie mogę tego ogarnąć. Nie potrafię.

Jeszcze trochę statystyk. UNICEF podał, że podczas tego konfliktu 2000 dzieci zostało wcielonych do sił Seleki. Są to zarówno chłopcy, jak i dziewczynki. Pozostawię i to bez komentarza.

Czerwony Krzyż zaś zarejestrował do tej pory w stolicy 119 zabitych i 272 rannych. Są to tylko osoby, które przeszły przez rejestry. Na pewno więc na tej liczbie się nie kończy.

145 żołnierzy z byłego wojska RŚA przedostało się do Kamerunu do obozu dla uchodźców.

Dziś także odbyło się spotkanie Narodowej Rady Przejściowej, która potwierdziła tylko oficjalnie wybór obecnego prezydenta. Udało im się stworzyć tą wcześniej zapowiedzianą dużą grupę doradczą mającą wyłonić następnie pięć osób – doradców głowy państwa.

Ukazało się także przemówienie prezydenta na tą okazję. Podkreślił w nim jak ważne jest to wydarzenie dla tego pięknego i drogiego kraju. Odwołał się do ducha patriotyzmu. Powiedział, że nastał czas by podwinąć rękawy i sprostać wyzwaniom, którego na niego czekają. Nie wymawia się przed żadnym wysiłkiem, żeby zaprowadzić pokój i ożywić ekonomię. I na sam koniec wisienka na torcie: podziękował za wybór jego SKROMNEJ osoby.

Przemówienie jakich wiele wśród polityków. Jedno to jednak-  przed, w trakcie i po - kraść i się obijać. Drugie to grabić i zabijać.

Kiedyś Ktoś każdego z nas osądzi z naszych czynów. Jego też.

12.04.2013


Dziś mieliśmy dość sporo pracy. Jeśli tak dalej pójdzie, będziemy mogli za kilka dni oficjalnie otworzyć sezon na przeludnienie szpitala. Przybyło nam kilkoro dzieci w ciężkim stanie: 8-letni pigmejski chłopiec, któremu na głowę spadła duża gałąź (nadal ciężko powiedzieć czy się z tego wyzbiera), kolejny maluch z konwulsjami oraz cała grupa dzieciaków z poważną malarią i równocześnie bardzo niską hemoglobiną. Jeśli nie już, to w przyszłym tygodniu i u nich konieczne będą transfuzje. Może poprawią się bez tego? Może wystarczą same tabletki? Boże spraw! Bo odczynnika do oznaczania grup krwi prawie brak…

Ludzie, tak jak podejrzewaliśmy, zaczynają się schodzić z coraz dalszych okolic. Przemierzają ogromne odległości, żeby otrzymać pomoc medyczną. I to jeden z powodów dlaczego dzieci trafiają do nas w takich stanach.

Z miesiąca na miesiąc jest coraz więcej transfuzji. Z miesiąca na miesiąc pobijamy kolejne rekordy w ich ilości. Dzieci zazwyczaj ładnie zbierają się po nich do życia, a wyniki krwi po kilku dniach się poprawiają. Ale przetaczanie krwi jest konieczne. Nie możemy tego nie robić. Nie możemy patrzeć jak dzieci stopniowo słabną, jak przestają jeść, pić, a w końcu w ogóle trudno o złapanie z nimi jakiegokolwiek kontaktu. Widziałam już niejedną śmierć dziecka. Widziałam już śmierć dziecka, któremu nie zdążyliśmy zrobić transfuzji, rodzice przynieśli go zbyt późno. Pewnie nie raz jeszcze będę uczestniczyć w takich sytuacjach, ale nie chcę żeby powtarzały się częściej niż potrzeba. Nie chcę znów czuć tej bezsilności. Cholernej bezsilności.

Musimy wierzyć, że będzie dobrze. Musimy trwać i wierzyć, że jakoś wszystko się ułoży, że damy radę i wytrwamy. Mimo, że wszystko krzyczy, że trzeba zwijać się i wracać do siebie, że to wszystko już nie ma sensu. Musimy wierzyć. Wierzymy.  

11.04.2013


W stolicy Czadu 3. kwietnia odbyło się spotkanie Wspólnoty Ekonomicznej Państw Afryki Centralnej (CEEAC). Ustalono na nim, że spośród wszystkich grup: rebeliantów, byłego rządu, ugrupowań politycznych, opozycji, a również przedstawicieli różnych wyznań, ma zostać wybrane 90 osób, które wstępnie nakreślą nowe rządy dla kraju i przygotują wybory mające się odbyć za 18 miesięcy. Z nich następnie zostanie wyłonionych 5 przedstawicieli, którzy wraz z nowym prezydentem mają już bezpośrednio rządzić Republiką Środkowoafrykańską. CEEAC orzekła, że RŚA od co najmniej 20 lat sprawia problemy i stanowczo nie zgadza się na ponowne panowanie głowy państwa jako jedynego i nieomylnego władcy. Stąd pomysł wyłonienia tej „doradczej” piątki.

Nie wiem na ile uda stworzyć zarówno tę dużą, bo 90-osobową grupę, a następnie ograniczyć ją tylko do kilku osób. Nie wiem na ile uda im się dogadać. Chcę wierzyć, że się uda, że coś w końcu zmieni się dla tego kraju na lepsze, że wyzbierają się z dna. Może nadejdzie kiedyś dzień, że Republika Środkowoafrykańska zniknie z „rankingu państw upadłych”? Módlmy się o światłych przywódców i pokojowy przebieg dalszego formowania kraju.

Nie wiem też czy nasze rozluźnienie, spadek napięcia i tym samym czujności, jest słuszny. Niby jest jakby lżej, niby widmo ponownych odwiedzin odsunęło się o krok (choć jeden z zastępów rebeliantów nadal stacjonuje 30 km od nas). Wszystko jakby chciało nam powiedzieć, że życie zaczyna wracać do normy. No, prawie wszystko.

Na drodze między Mbaiki a Bangui (100 km) jest pięć barier Seleki. Przy każdej musisz się zatrzymać. Przy każdej musisz zapłacić. Jeśli jesteś samochodem – płacisz więcej. Jeśli wieziesz jedzenie – płacisz więcej albo zostawiasz towar u głodnych rebeliantów. Koszt podróży co najmniej się podwoi.

Ale co tam droga do stolicy. Misja na północy kraju, gdzie przebywają m.in. włoscy misjonarze, została dzisiejszej nocy ostrzelana. Nie znamy wielu szczegółów, wiemy jednak że na szczęście nikomu nic się nie stało. Bracia przygotowują się do ewakuacji. Panie Jezu, miej ich w swojej opiece. Miej nas wszystkich w swojej opiece.

Z Bangui także dochodzą do nas coraz bardziej niepokojące wieści. Nie zaprzestano napadów, kradzieży, zastraszeń, wymuszeń. Coraz częściej słyszy się o gwałtach. Próba demobilizacji rebeliantów nie odnosi zadowalających skutków. Te „lepsze” oddziały, które chcą tego dokonać, muszą się uganiać po całej stolicy za dzikimi uzbrojonymi bandami. Dziś udało im się odzyskać 25 sztuk broni. Kropla w morzu potrzeb, jeśli prawdziwe są szacunki, że rebelianci mają w swoich szeregach 5000 osób.

Dziś również odbyła się pierwsza w stolicy manifestacja przeciwko rządom nowego prezydenta oraz niegodziwościom Seleki. Na ulice wyszło kilkaset osób niosąc ciało zabitego przez rebeliantów motocyklisty. Tym razem nie doszło do brutalnego rozgonienia tłumu.

Bezustannie trwają też nagonki na członków ochrony byłego prezydenta. Dotyczy ich takie samo postępowanie jak opisywałam przedwczoraj. Jeśli Seleka nie znajdzie samego poszukiwanego, są brutalni wobec jego rodziny, okradają go oraz niszczą to co pozostanie.

Organizacje humanitarne nadal donoszą o stratach. Sami Lekarze Bez Granic (MSF) mówią o 1 mln euro, który stracili do tej pory. Tak jak w Bangui, tak i poza granicami stolicy nierzadko spotkać można rozproszone grupy rebeliantów, dlatego ta suma będzie się powiększać. Jest na tyle niestabilnie, że wycofują oni swoich pracowników, którzy jeszcze gdzieś tam pozostali. Każda taka sytuacja oznacza cios dla miejscowej ludności. Przecież tak ciężko teraz o jakąkolwiek pomoc medyczną.

My czekamy na zapowiedziany nawał pacjentów. Od kilku dni w szpitalu panuje spokój, co nie zmienia faktu, że wciąż robimy po 3 transfuzje dziennie. Jeszcze nie dotarli. JESZCZE nie. Mamy dzięki temu okazję do namiastki odpoczynku. Wszyscy. Musimy zregenerować się po tym, co nas spotkało i przygotować się na to, co przyjdzie nam jeszcze przeżyć w najbliższym czasie. Zaczynają wychodzić na jaw efekty całego tego szaleństwa. Miejscowi mężczyźni, którzy zobowiązali się pilnować nocami szpitala i misji nie dają już rady. Ile nocy można nie przespać? Pomagają nam tak już od dwóch tygodni. Ela trochę się pochorowała. Podczas tak długotrwałego i intensywnego stresu odporność spada. Wszystkim. Na szczęście to nic groźnego i jakoś z tego wyjdzie :)

Prosimy – nie przerywajcie Waszych modlitw. Potrzebujemy cudów, które wypraszacie i siły, którą możemy z nich czerpać.


„Święty Michale Archaniele,
broń nas w walce. Przeciw niegodziwości
i zasadzkom złego ducha bądź nam obroną.
Niech go Bóg poskromi, pokornie błagamy,
a Ty, Książę Zastępów niebieskich mocą
Bożą strąć do piekła szatana
i inne duchy złe, które na zgubę
dusz krążą po świecie.”

Amen.”


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

10.04.2013


Zginęły dzieci. Trójka dzieci w wiosce 30 km od nas znalazła nieznany mały przedmiot zostawiony uprzednio przez Selekę. Zaczęły się nim bawić. To był granat. Granat!  Dwójka maluchów w wieku około 8-9 lat zginęła na miejscu. Jedno jest w ciężkim stanie. Nie wiemy gdzie zostało przewiezione, przecież liczba szpitali jest tak ograniczona. Jeśli nie udzieli mu się pomocy, umrze i ono. Panie, wybacz sprawcom…

Takie sytuacje nas dołują. Kiedy wydaje się, że coś się poprawia, kiedy poziom napięcia powoli opada, dochodzi do takich wydarzeń. I wszystko nagle zaczyna wkurzać. I chce się odpuścić. Chociaż na moment.

Ale zaraz potem przychodzi znów to coś, co przyjść musi – zaufanie. Przecież gdyby nie ono, już dawno ucieklibyśmy gdzie pieprz rośnie. Ufamy każdego dnia, że mamy tu być, że mamy robić to co robiliśmy do tej pory. I jeszcze więcej. Możemy odpuścić. Odpuścić można zawsze, ale czy warto? W szczególności, że Ten, któremu ufamy ciągle daje nam znaki świadczące o tym, że o nas nie zapomniał.

W ostatnią niedzielę – święto Bożego Miłosierdzia, jechali do nas. Rebelianci byli w drodze do naszej wioski. Tak jak obiecywali, chcieli ponownie „wyjaśnić” sprawę zaginionych samochodów. Nie wiem, nie chcę nawet myśleć jakie byłyby tego dla nas  konsekwencje. Ale nie dojechali. W drodze, kilkanaście kilometrów stąd, pękła im opona. Tak o, bez powodu. Od kiedy to opony tak sobie pękają? Jak często pękają sobie bez wyraźnej przyczyny? Jest Taki, który to wie.

Dziękujemy więc raz jeszcze za waszą modlitwę. Bóg działa i my to działanie widzimy. Chroni nas. Nie da się temu zaprzeczyć.


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

9.04.2013


Zacznę dziś od wczorajszego komunikatu. Wiem, że mogliście się poczuć zagubieni po jego przeczytaniu. My także poczuliśmy się zagubieni, kiedy okazało się, że telefony z mediów się urywają, chcą wywiadów zewsząd i każdą możliwą drogą. Bardzo, bardzo nas to ucieszyło! Jednak okazało się, że wielokrotnie są to nierzetelne, niepotwierdzone przez nas informacje, zdawkowe fragmenty, które zaciemniają obraz sytuacji i pod którymi nie chcemy się podpisywać, a niestety nasze nazwiska padają coraz częściej. Musimy działać mądrze, żeby przekazać wam to, co od początku chcieliśmy przekazać, czyli ciężką sytuację Republiki Środkowoafrykańskiej. Niestety wykreowano nas na grupę „bohaterskich sióstr zakonnych ratujących pół kraju”. Żeby i to sprostować: nie jesteśmy siostrami zakonnymi. Prócz „Papy”-księdza, reszta z nas to osoby świeckie. Ela siedzi tu już 12 lat (prawdziwa misjonarka!), a ja, Majka i Zuzia zrobiłyśmy sobie roczną przerwę w naszym „normalnym” polskim życiu i przyjechałyśmy tutaj. A tutaj zastała nas rebelia. Nie chcemy być bohaterami kolejnej medialnej sensacji. Bardzo nas cieszy tak duży odzew, o to chodziło, by ten konflikt nie przeszedł bokiem, jak wiele jemu podobnych, ale skupmy się na Republice Środkowoafrykańskiej, nie na nas. Pozwólcie, że wrócimy do głównego tematu…    

Można by pomyśleć, że wszystko idzie w dobrym kierunku – kilka dni  temu nowy prezydent wezwał wszystkie oddziały Seleki do stawienia się w trybie natychmiastowym w stolicy. Jeśliby tego nie zrobili, byliby uznani za wrogie grupy i nowopowstała (w przyszłości) armia byłaby zobowiązana z nimi walczyć. Seleka posłuchała i niemile widziani goście opuścili PRAWIE w całości okolice naszej wioski. W stolicy jest spokojniej. Sukces? Tak, ale tylko pozorny. Wyparować przecież nie potrafią. Zostali wysłani 450 km od Bangui, w stronę Kamerunu, gdzie znajdują się duże koszary wojskowe. Jest ich tam cała wataha. Dlatego już z góry, już tutaj, szczególnie prosimy o modlitwę za misjonarzy (także polskich), którzy tam są, którzy pracują w tym samym mieście, w którym obecnie siedzą wszystkie oddziały rebelianckie. Dziś to oni najbardziej potrzebują naszego wsparcia!

Dlaczego tak się stało? Dlaczego zapanował ten, jakże pozorny, spokój? Jeśli stolica odetchnie, światowa opinia publiczna będzie zadowolona, na miejsce wrócą też wielkie międzynarodowe  organizacje humanitarne, a wraz z nimi napłyną ogromne sumy pieniędzy na pomoc krajowi. I znów będzie co kraść i niszczyć…

Dziś zostaniemy bardziej przy polityce – złapano chłopaka, który swój dowód osobisty trzymał w futerale ze zdjęciem Bozizego. Jaka kara należy się w takich przypadkach? Dostał 90 „razów” w stopy, a następnie kazano mu owe zdjęcie zjeść! Obecnie posiadanie jakiejkolwiek podobizny byłego prezydenta grozi ciężkim pobiciem.
Nie chcę nic mówić, ale przed rebelią widziałam mnóstwo ludzi, którzy mieli choćby koszulki z twarzą byłej głowy państwa. To jeden z elementów tutejszych kampanii wyborczych – wykorzystują ubogość obywateli i rozdają im ubrania zamiast ulotek, które przecież łatwo wyrzucić, a w ciuchach będą chodzić jeszcze kilka lat. Sprytne… Teraz jednak nie widać już Bozizego na plecach ludzi w całym kraju.   

Generalnie kiedy w Republice Środkowoafrykańskiej społeczne niezadowolenie narasta, musi dojść w końcu do rebelii. Nowy prezydent, tak jak i teraz, siłą przejmuje rządy i następnie niszczy  wszystko, co związane jest z działalnością swojego poprzednika. Nie padają więc tylko urzędy i kończona jest działalność partii. Urzędnicy nie są zwalniani. Oni muszą uciekać. Wszystkie wyżej postawione osoby muszą zapłacić za wspieranie wroga – byłej głowy państwa. Dlatego próbują uciec za granicę, ale tylko nielicznym się to udaje. Inni zostawiają wszystko co mają i chowają się w lasach. Po jakimś czasie nie mają już do czego wracać – domy są ograbione do zera i zdewastowane. Niektórzy giną bez wieści.

Nie będę nikogo usprawiedliwiać, ale to trochę tłumaczy tutejszą niewyobrażalną wprost korupcję. Awansując do rangi państwowego urzędnika, podpisujesz na siebie wyrok śmierci z odroczeniem. Masz 5-10 lat, żeby się nachapać, żeby zgromadzić jak najwięcej dla siebie i całej rodziny, żeby żyć jak król. Państwo, zwykli obywatele są zawsze na drugim miejscu. Później zaczyna się duży problem.

Niszczy się urzędników i tym samym środkowoafrykańską inteligencję – przecież ci ludzie zazwyczaj są absolwentami uniwersytetów i prócz tego, że zarabiają ogromne jak na te warunki pieniądze, są wyedukowani i mogliby w przyszłości coś komuś przekazać, czegoś kogoś nauczyć, w końcu wykorzystać swoje doświadczenie w dobrym celu. Ale mają tylko 10 lat. Później przepadają – oni i ich życiowe doświadczenia.

I jak tu odbudować ten kraj?


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

Bardzo proszę o uważne przeczytanie tej informacji:


Sytuacja w Polsce zaczyna wymykać się spod kontroli. Media podchwyciły temat, piszą o nas gdzie się da i zaczynają tym samym manipulować informacjami. Już nie mamy wpływu gdzie, co i jak o nas piszą. Prywatne osoby podejmują inicjatywę pomocy na własną rękę bez naszej zgody nie znając dokładnie realiów i sytuacji politycznej RŚA. Weźcie pod uwagę, że my ciągle jesteśmy na miejscu, a bariera językowa może być pozorna. Dlatego bardzo prosimy o kontakt z nami przed publikowaniem gdziekolwiek treści bloga! Chcemy dzielić się informacjami z kraju, ale nie chcemy sprowadzić na siebie dodatkowych zagrożeń na miejscu.

Mail do kontaktu w tej sprawie: przezywam@gmail.com

Dziękujemy za zrozumienie.


Jeżeli nasza prośba nie zostanie wysłuchana, będziemy zmuszeni zniknąć z Internetu.

7.04.2013, Marsz śmierci


Republika Środkowoafrykańska jest krajem dwukrotnie większym od Polski i ma w tym momencie tylko kilka szpitali. Tak jak pisałam – jest nasz, a następny jest 600 km stąd. Prócz tego funkcjonują jeszcze jakieś, gdzieś w oddali. Póki co, bo nie ma teraz możliwości zaopatrzenia się w leki, a każda taka placówka jest świetnym celem dla rebeliantów. Kilka dni temu doszczętnie ograbiono, a następnie zniszczono szpital niedaleko granicy z Kamerunem. A więc -1 do ogólnej liczby ośrodków zdrowia, które i tak można było policzyć na palcach jednej ręki. Co to dla nas oznacza? Za kilka dni, jeśli tylko sytuacja choć trochę się względnie uspokoi, ci wszyscy ludzie siedzący teraz w buszu przyjdą do nas ze swoimi dziećmi, które złapią malarię, zapalenie płuc i dur brzuszny. I będziemy walczyć o ich życie. Będziemy próbować.

Nie jest to jednak najważniejsza i niestety najtragiczniejsza  wiadomość, którą chciałam dziś przekazać. Na północy kraju rebelianci potrącili chłopca, uszkadzając mu poważnie obie nogi. Zatrzymali się, wysiedli z samochodu i… kazali mu iść. Kazali mu iść na złamanych nogach, strasząc go jednocześnie karabinami!
To przelało czarę goryczy i spowodowało mobilizację miejscowej ludności. Z samego rana nieuzbrojeni cywile wyszli na ulice w marszu protestacyjnym. Boso, by podkreślić swoją bezbronność. Mężczyźni, kobiety, dzieci… Rebelianci otworzyli do nich ogień, zabijając 8 osób i wiele raniąc. Później tłumaczyli się, że musieli zareagować, gdyż ten sprzeciw był okazaniem braku szacunku w stosunku do Seleki - wybawicieli narodu! Co za niedorzeczność, co za bezczelność, co za koszmar!

Gdyby tego miało być mało – ukazał się wywiad z jednym z członków Seleki, który żali się na ciężki los rebelianta w RŚA. Są nieopłacani, źle żywieni, narażeni na niebezpieczeństwa, a miejscowa ludność jest im nieżyczliwa. Przecież oni ich bronią, działają na rzecz dobra społeczeństwa. Dlatego muszą się na własną rękę zaopatrywać (wymuszając siłą oczywiście).  Żądają stałej pensji i pomocy! Na zadane przez dziennikarza pytanie czy aby ich działania nie opierają się na coraz bezczelniejszych i brutalniejszych grabieżach żołnierz odpowiedział: „Jamais! (nigdy!) My tylko prosimy.” No błagam – wdarcie się do domu, czy to za dnia czy w nocy, krzyki, wymachiwanie karabinami i zniszczenia – tego w żaden sposób nie można nazwać proszeniem. Chyba trzeba pomyśleć o stworzeniu akcji „przygarnij rebelianta”. To ich wybór, to ich decyzja, to ich układ z diabłem. Tego nie da się usprawiedliwić!

My dziś od rana czekaliśmy. To na dziś lub jutro rebelianci zapowiedzieli powrót.  Z samego rana dostaliśmy telefon z ostrzeżeniem, że są kilkanaście kilometrów od nas, w innej wsi. Wczoraj znaleźli tam samochód do którego brakowało kół. Dali miejscowym jeden dzień na ich znalezienie, albo zaprowadzą tam swój porządek. Dziś go zaprowadzili paląc trzy domy. Ci ludzie nie żartują.

Jesteśmy w stanie najwyższej gotowości. Każdorazowo warkot silnika lub krzyki powodują  u nas napięcie. Czekamy, wciąż czekamy… Noce są najgorsze, bo to w ciemnościach diabelstwo szerzy się najłatwiej. Żyjemy chwilą, bo wiemy że wszystko może się zdarzyć. Saszetkę z dokumentami noszę ciągle ze sobą. Komputer po każdym użyciu chowam głęboko. Rano doczepiam do podręcznego ekwipunku latarkę, żeby wieczorem ją odpiąć. I tak każdego dnia.

Codzienna praca trwa nadal. Staramy się zachować jej normalny rytm. Rano w szpitalu odbywa się wizyta lekarska, później przyjęcia nowych pacjentów, apteka wydaje leki, bo jeszcze większość z nim mamy, laboratorium diagnozuje malarię i inne parazytozy. Personel stara się jak może, ale po każdej informacji dotyczącej zbliżających się rebeliantów szpital się wyludnia. Wszyscy się boją i mają w tym słuszność – wiedzą co spotkało podobne placówki. Dziś rano zostało nam jedynie 5 pacjentów (mamy 50 łóżek). Popołudniu dobiliśmy do 21.  Nie wiemy ile czasu damy radę leczyć. Brakuje nam odczynników do grup krwi, które są niezbędne do transfuzji. Zostało ich może na kilka dni. Później przetoczenie krwi będzie niemożliwe – dzieci zaczną umierać na naszych oczach. Dziennie robimy obecnie średnio 3 transfuzje. To nie jest kwestia postrzałów czy krwawień. Dzieci chorują na malarię – wciąż i wciąż, a malaria generuje anemię. Kilka dni bez leków i dziecko wymaga toczenia krwi. Inaczej umrze. Z powodu sytuacji w kraju ta śmierć się do nas zbliża nieuchronnie. Chyba że jej widmo wyprzedzą rebelianci, grabiąc wszystko i uniemożliwiając nam jakąkolwiek pomoc miejscowej ludności. Nie chcę, nie chcę myśleć co wtedy będzie…


Mocno wierzymy jednak, że Bóg nas ochroni, że po raz kolejny rozwiąże problem, który z naszego ludzkiego punktu widzenia zdawał się nie do rozwiązania. Wiemy, że nie jesteśmy sami. Wiemy, że On czuwa i wiemy, że mamy wsparcie z waszej strony. Mimo tych wszystkich wydarzeń, mimo napięć, w sercach jesteśmy spokojni, jesteśmy realnie pokrzepieni waszą modlitwą i czerpiemy z niej siłę na każdy dzień.
Jeszcze kilka dni temu nie mieliśmy pojęcia, że te krótkie wiadomości przekazywane każdego dnia wzbudzą tak duże zainteresowanie. Od 3.04. było ponad 2000 wejść na bloga! Skontaktowała się z nami pani z placówki dyplomatycznej z Luandy. Mówią o nas w radiu RDN, piszą na deon.pl, stronie Gościa Niedzielnego, wieści roznoszą się po facebooku. Wszystkim serdecznie dziękujemy i prosimy o jeszcze!
 Więc jeśli wydaje wam się, że nic nie możecie zrobić, nie macie kontaktów w mediach, po prostu czujecie bezsilność to módlcie się za RŚA, módlcie się za nas. Nawet nie wiecie ile razy wasza modlitwa nas uratowała, ile razy udało się coś co chyba nie miało się udać – dzięki wam!  Dziś cała Diecezja Tarnowska modliła się o pokój w tym kraju. Dziś też rebelianci nas nie odwiedzili. Czy to aby na pewno zbieg okoliczności?

Dziękujemy raz jeszcze i my także modlimy się za was.  





Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

6.04.2013


Póki co nic się nie dzieje. Nic się nie dzieje u nas. Tu. Co innego 160 km stąd czy choćby 60 km. Jesteś z Krakowa? Wyobraź sobie, że Zakopane jest doszczętnie zniszczone. Jesteś z Warszawy? To samo tyczy się Łodzi. Sympatycznie, nie?

Dziś poznaliśmy kilka nowych faktów dotyczących wczorajszych wydarzeń. W biały dzień, podczas przerwy w patrolowaniu naszej wioski, rebelianci pojechali kilkanaście kilometrów stąd i zastrzelili uciekającego pigmeja. Później jak gdyby nigdy nic wrócili tutaj.
Ponadto, jak się okazało, w pertraktacjach z Seleką udział brała, prócz mera i komisarza, także grupa tutejszych muzułmanów, którzy nie dość, że ugościli żołnierzy zabijając dla nich barana i robiąc wystawną ucztę, uratowali także nasze samochody mówiąc, że są potrzebne całej wiosce, bo to za ich pomocą dostarczane są leki. Mało? Mer i komisarz wylądowali nagle na ziemi z kałachami przystawionymi do głów. To muzułmanie wynegocjowali ich uwolnienie. Wciąż za mało? To jeszcze zapłacili okup za nas wszystkich! Dali im 1 mln franków, czyli około 1,5 tys. euro. Teraz wyobraźcie sobie, że nauczyciel zarabia tutaj 20 tys. franków miesięcznie, pielęgniarz 35 tys. A my co tylko słyszymy? Źli muzułmanie, niedobrzy, zamachy bombowe, radykalizm. To jakimi słowami można skwitować wczorajsze wydarzenia? „Sara be oko” – jak pisałam wcześniej.

Fakt faktem, że w oddziałach Seleki bardzo wielu jest muzułmanów – tych złych. Wszędzie znajdą się dobrzy i źli – muzułmanie, chrześcijanie, buddyści, ateiści… Nauczymy się jednak zmieniać nasze podejście. Przestańmy wreszcie generalizować i budować „swoją” opinię na temat świata na podstawie opinii mediów. Zacznijmy wreszcie samodzielnie myśleć!

Tym, co autentycznie zabija Środkowoafrykańczyków jest OBOJĘTNOŚĆ. Nasza obojętność. Obojętność Europy, USA. Żyjemy sobie w dobrobycie, mamy wszystko, a naszym problemem jest to, że nie stać nas na dodatkowe lekcje angielskiego dla dziecka. „Oj, my biedni Polacy… harujemy, a pensje takie niskie. W Niemczech to dopiero mają życie, u nas żyć się nie da.” Czyżby?

Chciałam wam kogoś przedstawić: ma na imię Pascal i jest naszym przyjacielem. Ma około 35 lat, żonę i dwójkę dzieci – Berenice i małego Maksia. Jest dość wysoki i chudy jak patyk. Pracuje od kilku lat w szpitalu, szkoli się na pielęgniarza-anestezjologa (od znieczuleń na bloku operacyjnym). Jest w swoim fachu coraz lepszy: diagnozuje dzieci, zleca leki, szyje rany, robi transfuzje… Chce iść na medycynę. W RŚA tak bardzo brakuje dobrych lekarzy. On po studiach byłby jednym z nich. Nie stać go jednak, ponieważ wszystkie szkoły są płatne, dlatego udziela lekcji francuskiego i tak zbiera grosz do grosza. Ma marzenia, ma plany, ma oczekiwania. Jest zawsze uśmiechnięty, zawsze można na niego liczyć. Złoty człowiek. Ulubieniec wszystkich. Gdybyście go poznali, powiedzielibyście tak samo.

Dlaczego Wam go przedstawiam? Pascal chce chronić swoją rodzinę. Boi się o nich. Boi się powrotu rebeliantów. Po wydarzeniach z ostatnich dni podjął dziś bardzo trudną decyzję i zabrał rodzinę do lasu. Jest tam bezpieczniej, bo nie ma rebeliantów. Fakt, ale mamy teraz porę deszczową -  dziś większą część dnia padało, jest naprawdę zimno, a mały Maksik jest strasznie chorowity. Już nie jeden raz był u nas w szpitalu, a teraz siedzi gdzieś w buszu. Już nie wspomnę o komarach wywołujących malarię i wężach. Wciąż słyszymy o śmiertelnych ukąszeniach – jeśli ludzie nie dotrą do szpitala to umrą na pewno. A jak dotrzeć na czas, gdy najbliższy ośrodek zdrowia jest oddalony kilkaset kilometrów?

Czy już wiecie o czym mówię? Weź teraz swoje dziecko i zamieszkaj z nim na zewnątrz. Teraz. W tym momencie.  Zostaw wszystko i wyjdź tak jak stałeś.  

To mówiłeś, że nie stać cię na lekcje pianina dla dziecka, a w Niemczech byłoby cię stać? A w Środkowej Afryce?

Tutaj naprawdę nie żyje zgraja murzynów. Tu nie żyje bezwartościowa ludzka masa. Tu nie żyje ktośtam. Cholera, zrozumcie to w końcu – oni są tacy jak my! My jesteśmy tacy jak oni! Cieszą się jak my, boją się jak my. Wszyscy razem jesteśmy przerażeni sytuacją w RŚA. Boimy się tak samo. Boimy się identycznie. Ja jestem biała i boję się jak moi czarni współpracownicy. I jeśli tu umrę to umrę tak samo jak oni. I pozostanie po mnie taka sama pustka jak po każdym z nich.  

Nasza europejskość, nasze zamknięcie na potrzeby innych czyli nasze skupienie na samych sobie, nasz egoizm, zabija tych ludzi. Jeśli czegoś nie zrobimy – on zabije Pascala. Zabije Maksia. I mnie zabije. I Elę i Papę i Zuzię i Majkę. Boli?

Nasze życie jest zagrożone. Rebelianci nie są wprawdzie nastawieni na zabijanie, a na grabieże, tak jak opisywałam wcześniej, ale mają broń. Nikt nie wie co się może wydarzyć. Nasze życie jest zagrożone – wszystkich nas, całego kraju, każdej osoby.  Zróbmy w końcu coś!

Brak reakcji ze strony świata utwierdza tylko  osoby odpowiedzialne za ten chaos w ich bezkarności. Jeśli globalne potęgi, ludzie na odpowiednich stanowiskach i wreszcie zwykli obywatele, którzy nie myślą, którym nie chce się myśleć, którzy tylko przyswajają  to, co im się poda na talerzu, nie obudzą się, sytuacje takie jak tu będą się powtarzać, ludzie będą umierać w milczeniu, będą znikać z tego świata, ich historia będzie ginąć, będzie zapomniana. Ja nie chcę zapomnieć historii Pascala.

Generalnie obecnie przyjęte jest, że w sprawach konfliktów w Afryce nic się nie da zrobić. W mediach pojawi się jakaś wzmianka na czerwonym paseczku u dołu ekranu. „No znowu się piorą. Jakie biedne dzieci z wydętymi brzuszkami”. Koniec komentarza większości obywateli. Generalnie tak jest przyjęte. Generalnie tak wszyscy twierdzą. „Generalnie to co ja mogę zrobić? No żal mi ich, ale co ja jedna zrobię? Mam tyle swoich problemów.” Wpojono nam, że nic nie możemy. Wpojono nam, żeby dbać o swoje, żeby nie wychodzić z bezpiecznych kokonów, przyjmować co nam podano i NIE MYŚLEĆ.


Jesteśmy w Republice Środkowafrykańskiej, kraju w którym panuje rebelia. Nasze życie jest zagrożone, ale nie chcemy stąd wyjeżdżać. Boimy się, ale jesteśmy przekonani, że mamy tutaj do wypełnienia jakąś misję. To od was zależy czy nasze starania nie pójdą na marne. Dlatego jeszcze raz proszę was z całego serca: OBUDŹCIE SIĘ!!!     


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

5.04.2013, Oko w oko z rebeliantami


Wczoraj mieliśmy nadzieję. Poszły słuchy, że rebelianci wracają w stronę stolicy. Dodało nam to otuchy. Wydawało nam się, że będzie dobrze. Przez głowę przeszła mi nawet myśl, że niepotrzebnie chowaliśmy te wszystkie rzeczy, zarywając noc i narażając się.

Pracowaliśmy spokojnie, jak to w piątki. Piątki zazwyczaj takie są. Zaczęliśmy zakładać gips dziecku ze złamaną ręką, gdy za oknem zobaczyłam ludzi w popłochu. Rodzice zabierali dzieci  i biegali we wszystkie strony w totalnej panice. A my co? Stoimy nad 11-letnim chłopcem i zastanawiamy się co się dzieje. Już są? Ilu? Czego chcą? Jeden z pielęgniarzy wyjrzał na zewnątrz i o dziwo okazało się, że nikt nie przyjechał, że nic się nie dzieje.

Później ktoś przysłał wiadomość, że jadą w tę stronę. Czekaliśmy niecierpliwie. Każdy starał się pracować, ale jakoś nam nie szło. Byliśmy rozkojarzeni, niespokojni. Poszłam do Majki, której labo jest wysunięte najbardziej w przód ze wszystkich pomieszczeń. Nagle usłyszałyśmy warkot silnika.
- Myślisz, że to duży samochód? – zapytałam momentalnie.
- Tak, na pewno. – odpowiedziała Majka.
Po chwili naszym oczom ukazał się motor, a po nim następny i jeszcze jeden. Za nimi biegli ludzie, kilkanaście osób. Wieźli nieprzytomnego chłopaka. Zastanawiałam się czy to dzieło rebeliantów czy raczej ofiara wypadku. Na szczęście okazało się, że to drugie. Chłopak miał porządnie roztrzaskaną głowę, szyli go przez dobrą godzinę, ale wyjdzie z tego.

W  tym samym czasie we wsi było słychać poruszenie. Przyjechali. Rebelianci przyjechali! Siedzieli  na komisariacie policji i debatowali. Myślałam jednak, że pójdzie jak po maśle, że tylko sprawdzają co się w naszej wsi dzieje. Po chwili jednak przyszedł mer, żeby oznajmić, że Seleka dostała wiadomość, że na misji ukrywamy cztery rządowe samochody! Cóż za paranoja!

Żeby załagodzić i może rozwiązać jakoś tą sytuację, Papa poszedł do nich. Poszedł do 20 uzbrojonych rebeliantów. Siedział u nich 15 minut, a my czekałyśmy na werandzie nie wiedząc co dalej. Przecież wszystko może się wydarzyć…  Na szczęście wrócił cały i zdrowy. Wyjaśnił, że nie mamy żadnych rządowych aut, że nie wiemy w ogóle o co chodzi. Wypytali go, sami tłumaczyli, że nie są tu po to, żeby robić problemy, że chcą tylko się rozejrzeć, poznać tutejszą sytuację.

Tym razem trafiliśmy na „grzecznych” rebeliantów. Tym razem.

Nasi afrykańscy przyjaciele znów pokazali nam kim są. Podczas pierwszego poruszenia Oskar momentalnie kazał Zuzi zamknąć aptekę, zgromadził nas razem i powiedział, że on tu zostaje, a nas zabiorą do domu Normana. Postanowiłyśmy jednak zostać. Miejscowi już kilka dni temu wyszli z inicjatywą pilnowania szpitala i misji. Nie śpią, patrolują teren. Robią dla nas tak wiele, więc i my staramy się im odwdzięczyć pokazując, że i nam zależy, bo jeśli wyjedziemy – oni, szpital, wieś, będą zrujnowane. Ze swojej więc strony możemy pracować dalej i próbować nagłośnić całą sprawę, tak jak robiliśmy do tej pory. Nie od nas zależy gdzie dotrą wiadomości o sytuacji w Republice Środkowoafrykańskiej. Teraz to już zależy od was. Prześlijcie to komu możecie. Powiadomcie wszystkich, których można. Poruszmy opinię publiczną. To nie może zostać tak jak jest. Nie możemy już patrzeć na tę bierność. „Sara be oko” – jak tu się mówi  - stwórzmy jedno serce, bądźmy jednym sercem. Poruszmy niebo i ziemię! Razem może się udać!


////////////////////
16:00
„Grzeczni rebelianci”?  Jak się okazało, mimo rozmów, nie udało się ich przekonać. Nadal utrzymują, że rządowe, czyli wrogie samochody są tutaj, że to my stoimy za ich zniknięciem, że to my…

Dali nam trzy dni. Tyle czasu mamy na oddanie samochodów i broni. Tak, broni także. Jeśli nie, będą z nami rozmawiać inaczej.

Nie wiemy czego się spodziewać. Nie wiemy ile warte jest ich słowo. Nie wiemy co będzie. Módlcie się za nas. Potrzebujemy teraz cudu.



/////////////////
20:00
Cud się stał! Zaraz po kolacji zobaczyliśmy duży samochód podjeżdżający pod bramę misji. „Mon pere! Mon pere!”  (proszę księdza!) – krzyczał ktoś. Przyjechali! Przyjechali do nas, do domu, na misję! W mig wysiedli z auta i zobaczyłam dwóch uzbrojonych rebeliantów idących w stronę drzwi. Poleciałam do pokoju po saszetkę z dokumentami, żeby schować ją pod ubrania. Ela zaczęła z nimi rozmawiać. „Proszę otworzyć!” – krzyknął żołnierz celując jej w brzuch. „Już, już! Czemu do mnie celujesz?! Co ja ci mogę zrobić?!” – odpowiedziała. Trochę go ten opór stłumił. Spokorniał. Dzięki Bogu.

Chwilę później dziesięciu facetów z bronią rozsiadło się na naszym podwórku. Zaczęli wypytywać o samochody, o dokumenty. Siedziałyśmy we trzy w salonie jak trusie i modliłyśmy się o cud. W tym czasie Ela z Papą byli między nimi, pokazywali im auta, rozmawiali. Słyszałyśmy tylko urywki. Tak bardzo chciałam, żeby to się skończyło. „Panie Boże biczowany, uchroń nas od cierpienia. Panie Boże cierniem ukoronowany,  uchroń nas.” – próbowałam.

Jak się okazało Papie brakowało dowodu rejestracyjnego od auta. Jeden z rebeliantów wciąż krzyczał: „Dawaj dowód rejestracyjny! Dawaj dowód!”. Papiery przeglądał drugi z nich. W ogólnym zamieszaniu w końcu zapomniał sprawdzić tego dokumentu. Czyż to nie był cud? Gdyby się zorientowali, mogliby stwierdzić, że to jedno z poszukiwanych aut – rządowe, nie nasze. Zabraliby je, to pewne. Gratis pewnie dorzuciliby serię z karabinu. Złość i broń zawsze sieją śmierć.

Mieli cały dzień na sprawdzenie tych papierów, na wywiad, na przeszukanie, na wszystko. Jakimi są ludźmi, jakie mają zamiary, że przychodzą pod osłoną nocy z bronią wymierzoną prosto w twój brzuch? Odpowiedź na to pytanie będzie nam pewnie dane poznać już niedługo. Bo odjechali. Nikomu nic się nie stało. Ale wrócą.  Nie chce nam się wierzyć, że tak nie będzie. Przygotowujemy się na kolejne spotkanie. Niestety.

Dlatego jeszcze raz prosimy was wszystkich, którzy tu dotarli, o modlitwę i rozsyłanie dalej informacji o RŚA. Jak żyć w takich warunkach? Jak pracować? Coś musi dać się zrobić. Przestańmy być w końcu obojętni! Nie mamy wyjścia. Musi nam się udać! 


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

4.04.2013


Nie mam dobrych wiadomości. Rebelia się rozrasta, wszystko wymyka się spod kontroli. Państwowy szpital w Mbaiki, dużym mieście niedaleko nas, został doszczętnie ograbiony. Najpierw skradziono część leków, by później resztę z premedytacją zniszczyć, następnie wynieść wszystko to, co pozostało. Szpital opustoszał, prefektura opustoszała, nic nie funkcjonuje tak jak powinno. Wszyscy urzędnicy i inni wysoko postawieni pochowali się gdzie mogli. Policja i żandarmeria już nie istnieją. Także żaden szpital w stolicy nie ma racji bytu. Miasto zostało podzielone na sektory, aby utrzymać porządek – dzięki temu bojówki wiedzą, którą część miasta mogą okradać! Wszystkie organizacje międzynarodowe (włącznie z agendami ONZ) zostały okradzione, budynki zrujnowane. Misje, firmy, jedyna w kraju duża fabryka, zwykli obywatele – wszyscy, jak jeden mąż, zostali poważnie dotknięci wydarzeniami w kraju. Nie odpuścili nawet siostrom od Matki Teresy z Kalkuty.

Jak przebiega zazwyczaj wizyta szanownych panów rebeliantów? Każdy im grzecznie otwiera, tak jest bezpieczniej. Zabierają co chcą. Niestety wielokrotnie jest to wszystko – nie odpuszczą sobie nawet mebli, które mogą gdzieś później sprzedać. Jeśli masz samochód – zabierają samochód. Jeśli twój samochód jest zepsuty – wybijają w nim szyby lub puszczają serię z karabinu. Czasem po prostu odchodzą, gdy już się nasycą, a czasem niszczą co mogą. Dlaczego? Po co? A bo mogą!

Niestety to nie koniec przykrych przeżyć. Kiedy rebelianci już sobie pójdą, jest to znak dla miejscowej ludności, że drzwi do danego miejsca są otwarte. Można więc śmiało wchodzić i kończyć dzieło zaczęte przez uzbrojonych poprzedników. Przykre, bardzo przykre, ale prawdziwe…

My zaś przygotowujemy się na powitanie rebeliantów w okolicy. Dochodzą do nas bowiem niepokojące słuchy, że się zbliżają, że usłyszeli o jakimś porzuconym samochodzie, który mogą sobie przywłaszczyć, a jak już zawitają w te strony to będą pewnie chcieli odwiedzić i misję i szpital. Staraliśmy się ukryć co się da. Jest tutaj tak wiele dobra podarowanego przez ludzi z całej Polski. Tyle serca i pieniędzy zostało włożone w to, by móc wyposażyć pediatrię, by zapewnić miejscowej ludności dostęp do wody pitnej, by wyszkolić personel, by można było chorować w godnych warunkach. W ostatnim czasie przyjechał kontener z darami i zapas leków na cały rok! Czy mamy to wszystko teraz stracić? To nie jest Europa, tutaj nie da się złożyć zamówienia przez Internet i otrzymać paczki na następny dzień. Wiele rzeczy jest tutaj niemożliwych do kupienia. Przykładowo wenflony, które przyjechały z Polski i  które są dla nas podstawą – bez nich kroplówka z kininą ratującą życie, ringer dla skrajnie odwodnionych dzieci czy transfuzja, nie są możliwe. Bez nich nie mamy racji bytu. Bez nich dzieci będą umierać na naszych oczach, a my nic nie będziemy mogli zrobić. Czy tak ma być?  

Kiedy więc dziś po kilku godzinach upychania najcenniejszych leków w zakamarki szpitalnych korytarzy, usiadłyśmy kompletnie wykończone w jednym z pomieszczeń, pośród stosu kartonów z kroplówkami, których nie udało się nigdzie schować, chciało mi się płakać nad bezsensem tego wszystkiego, nad złem, które panoszy się tutaj bez opamiętania. Wiemy co spotkało inne szpitale. Czy i w naszym przypadku ma się to sprawdzić? Wiemy, że jest wiele osób, które się za nas modlą. Wiemy i widzimy tego efekty – już tyle razy nam się „udało”. Wydarzyło się już tyle Boskich Zbiegów Okoliczności.

Na razie czekamy. Może jutro wszystko się rozwiąże? Nie wiem już co gorsze – ta ciągła gotowość, to oczekiwanie na nieznane czy samo z nim spotkanie? Dziś wszyscy czekaliśmy. Czekaliśmy na rebeliantów. Kiedy więc usłyszeliśmy warkot ciężarówki, zamarliśmy. W mojej głowie pojawiło się pytanie: „Panie Boże, czy to już?”. Na szczęście odpowiedź przyszła szybko. Stara niebieska ciężarówka przywiozła nam kamienie pod budowę ogrodzenia przy szpitalu. Tak jak co dzień.

Jesteśmy tym wszystkim zmęczeni. Jesteśmy bardzo zmęczeni. W dzień nasłuchujemy telefonów z informacjami z innych misji rozsianych po całym kraju, wieczorami staramy się znów nie nasłuchiwać coraz częściej powtarzających się wystrzałów, a nocami usiłujemy po prostu zasnąć, co nie najlepiej nam jednak wychodzi. Wszyscy pragniemy spokoju i pokoju – tu, w Republice Środkowoafrykańskiej i w nas samych.

Chciałabym obudzić się jutro rano i mieć tę świadomość, że nikt nie zrobi krzywdy ani mi ani moim przyjaciołom, że będziemy mogli po prostu w spokoju pracować, że jednak wszystko będzie dobrze…  


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

3.04.2013

Wznawiam działalność na blogu. Wznawiam, bo nie mogę patrzeć na to co się dzieje. Od ponad 4 miesięcy jestem w Republice Środkowoafrykańskiej. „Ale że gdzie?” – ile razy słyszałam już to pytanie. No właśnie. Kraj ten w 2012 roku znajdował się na 10 miejscu w niechlubnym rankingu „Państw upadłych.” W tym roku na pewno przeskoczy do ścisłej czołówki. Pierwszy problem – co to w ogóle za kraj? Jak już wklikasz sobie w wikipedię i zorientujesz się gdzie to to leży, pojawi się następny problem – czy słyszałeś o rebelii, która ciągnie się tutaj od grudnia ubiegłego roku? „Ale o czym?!”. No właśnie.

Drugi problem: prześladowania, tortury, 500 tys. uchodźców, głód, śmierć, brak jakiejkolwiek administracji państwowej, ucieczka prezydenta, kradzieże, zastraszenia… Dalej nic ci to nie mówi? To zacznijmy od początku.

W astronomicznym skrócie: Republiką Środkowoafrykańską (RŚA) przez ostatnie 10 lat nieudolnie rządził François Bozizé. Tak nieudolnie, że w końcu niektórzy nie wytrzymali i zorganizowali się w grupę rebeliancką pod nazwą „Seleka” (czyli przymierze), aby obalić rządzy prezydenta. Wszystko zaczęło się w grudniu 2012 roku. Przez kolejne tygodnie zajmowali mniejsze i większe miasta, początkowo na północy kraju, by stopniowo przesuwać się w stronę stolicy. Kradną, zastraszają, piorą się z żołnierzami armii RŚA. Cywile uciekają w las, zostawiając cały dobytek na pastwę losu, a raczej pastwę pazerności rebeliantów.  Bozizé bardzo prosił społeczność międzynarodową o pomoc w ratowaniu kraju, który własnymi rządami doszczętnie zrujnował, po czym uciekł do sąsiedniej Demokratycznej Republiki Konga. Odzewu nie ma. Amerykanie bronili obywateli amerykańskich, po czym ich ewakuowali. Francuzi zrobili dokładnie to samo. Rebelianci w końcu weszli do stolicy i z łatwością ją zdobyli. Nowym prezydentem ogłosił się przywódca rebeliantów Michel Djotodja. To taka notka historyczna na dzisiaj.

Niech sobie walczą, niech sobie uzbrajają młodych chłopaków, którzy mają pstro w głowie (broń dla chętnych rozdają zarówno pobratymcy Bozizégo, jak i rebelianci). W tych całym „przedsięwzięciu” nie o to mi chodzi. Nie chcę informować o działaniach wojennych, ale zwrócić uwagę na to, że Bogu winni ludzie muszą uciekać do dżungli, że zostawiają swoje domy, że są zastraszeni i żyją w ciągłym napięciu. Przepraszam, że jesteśmy zastraszeni i żyjemy w ciągłym napięciu. Bo nie znamy dnia ani godziny...

Niech najlepszym przykładem będzie ubiegła środa. Dzień jak co dzień, jeśli tak można nazwać chwile, gdy telefony dzwonią co 10 minut, dochodzą słuchy, że rebelianci przesuwają się w naszym kierunku, że grabią kolejne misje. Godzina 15:00. Poobiednia sjesta, jak zawsze. Nagle budzi mnie krzyk: „Wstawaj! Są 30 km od nas! Bierz dokumenty i leć do Ewarysta!”. No nie jest to wymarzona pobudka. Ubieram buty i lecę. „Ale jak to do Ewarysta? Przecież ja nie mam pojęcia gdzie on mieszka!” – myślę. Plecak na plecy, butelka wody do ręki i sprint przez podwórko. „Zostaw wszystko” – usłyszałam jeszcze przed wyjściem. Ani myślałam coś brać. W takim momentach widzisz bezsens, bezwartościowość tych wszystkich przedmiotów, które tak skrupulatnie gromadzisz przez całe życie. Książki, ubrania… a na co mi to podczas spotkania z rebeliantami?!

Ewaryst miał mnie zaprowadzić kilkaset metrów od misji, do siebie. Biegłam za nim, gdy nagle z krzaków obok drogi wyciągnął miotłę i zaczął zacierać ślady naszych stóp i kół samochodów schowanych naprędce bliżej dżungli. Czułam się jak bohaterka jakiegoś filmu z Hollywood. Tylko wciąż pytałam: „A gdzie jest Zuzia i Majka?”. W praniu okazało się, że wcale nie idziemy do Ewarysta, że bezpieczniej będzie schować się w buszu. Byłam przekazywana kolejnym osobom. „Idź za nim. Pospiesz się. Już niedaleko.” – słyszałam. I tak, wąską ścieżynką, gdzieś na końcu świata, leciałam nie wiadomo gdzie. W głowie kłębiło mi się tylko jedno – gdzie są dziewczyny i co jeśli coś się stanie Papie i Eli? Ta ostatnia dwójka zdecydowała się zostać. Papa miał być na misji,  Ela w szpitalu. Każdy starał się robić co mógł – może gdyby dać rebeliantom pieniądze, paliwo, samochód, może odjechaliby nie niszcząc niczego? Może nikomu nic by się nie stało? Może. A może nie…

Po 20 minutach truchtu przez dżunglę w japonkach kupionych na pobliskim targu za 1 euro (przecież mieliśmy iść tylko do Ewarysta, po co więc tracić czas na zmianę butów czy szukanie czapki?) dotarłam w końcu gdzieś, nie wiadomo gdzie, ale to nie było ważne. Liczyło się tylko to, że dziewczyny już tam były, całe i zdrowe. One, a wraz z nimi Shimen i jej synek, Ivetka z dziećmi i kilka innych osób z wioski. Jak dobrze w takiej chwili zobaczyć znajome twarze, ludzi, którym ufasz i z którymi spędziło się już niejeden dzień w szpitalu, konsultując dzieci wycieńczone malarią, ofiary wypadków motorowych, wspólnie składając złamane ręce i robiąc cesarskie cięcia. Wtedy myślałam, że to koniec na dzisiaj, że zostaniemy tutaj wyczekując wieści i modląc się za wszystkich którzy zostali w wiosce. Po chwili jednak ktoś zdecydował się iść dalej, w głąb lasu. Im dalej od wioski tym bezpieczniej. Gęsiego poszliśmy zarośniętą ścieżką, by ostatecznie zatrzymać się na jakimś polu kilka kilometrów od domu. Tego, co wydarzyło później, nie zapomnę do końca życia.

Ludzie dali nam swoje maty, żebyśmy miały na czym usiąść. Ewaryst przyniósł wodę i coś do jedzenia i uspokajał nas wyjaśniając, że rebelianci nie dotarli jeszcze do wioski. Norman przytaszczył na swoich plecach chorego ojca, a siostry zakonne zaczęły różaniec. Nagle jakiś chłopak piękną francuszczyzną zaczął nas przepraszać (!) za to, że musimy przez to wszystko przechodzić, że przyjechałyśmy tu pomagać, a ich kraj tak bardzo źle nas gości.  Nie mogłam uwierzyć. Jeszcze długo zbierałam szczękę z podłogi.

Świadectwo, jakie dali nam tego dnia Środkowoafrykańczycy… jeszcze teraz ciężko mi o tym pisać. Narażali się dla nas, wzięli pod swoje skrzydła, zaopiekowali się jak rodziną. Będę im dozgonnie wdzięczna, więc nie mogę teraz patrzeć jak ich kraj upada coraz bardziej, oni sami są w ciągłym zagrożeniu, a świat głucho milczy. Musimy coś zrobić. Przedsięwziąć wszystkie możliwe środki, by opowiedzieć o tym światu, by wywołać reakcję, by potępić to, co się dzieje w Republice Środkowoafrykańskiej, by dać szansę dzieciom Ivetki i Shimen na normalne życie, by dać im w ogóle szansę na życie. To nie jest historia zgrai murzynów gdzieś na końcu świata. Oni mają imiona, mają twarze. To są nasi przyjaciele, którzy robią co mogą, by żyć w kraju w którym się urodzili, a wraz z nimi jesteśmy my – piątka Polaków.


Dwie godziny później wróciliśmy do domu. Tego dnia rebelianci nie odwiedzili naszej wioski. 


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.