Dziś zacznę od końca.
Od dnia dzisiejszego. Seleka znów była we wsi. Który to już raz?
Który to już raz? Pracowaliśmy jak co dzień. Przygotowujemy się
do przerwy technicznej szpitala, jesteśmy na finiszu sił. Przed
kolacją jak zwykle byliśmy w kaplicy, kiedy nagle usłyszeliśmy
wystrzał. Pojedynczy huk z czegoś „cięższego” niż
kałasznikow. Chwila ciszy, nasłuchiwanie. We wsi moment poruszenia.
Później spokój. Dokończyliśmy modlitwę. Chcieliśmy się
dowiedzieć o co poszło, ale nasz nocny stróż zwiał. Później
okazało się, że strzelali na odchodne. Chcieli się pożegnać.
Milutcy...
No i jeszcze sytuacja
sprzed kilku dni. Jakiś wysoko postawiony rebeliant z Bangui
przyjechał z całą obstawą do naszej wsi, żeby wyleczyć swoje
zdrowotne dolegliwości (taka wersja oficjalna, ale podobno chciał
dostać coś cudownego, co ma go ochronić przed kulami i uczynić
niewidzialnym, taka afrykańska bajera). Bynajmniej nie do szpitala.
Ta okolica słynie z najlepszych czarowników w całej Republice
Środkowoafrykańskiej. Spotkali się z Ngangą (fetyszerem właśnie),
kazał sobie kupić co nieco i przyjść na następny dzień po
„leki”. W międzyczasie uciekł gdzie pieprz rośnie. Ładnie ich
wycyckał. Odważny gość... Później tłumaczył się, że Seleka
zabiła kiedyś w podobnych okolicznościach Pigmeja, więc on się
bał, że i jego to spotka. Nic mu się na szczęście ostatecznie
nie stało.
Także nic się nie
zmienia. Każdy dzień niesie nowe wieści, ale nic a nic ku dobremu
iść nie chce. W poniedziałek będziemy próbować dojechać do
stolicy – Majka kończy kontrakt i wraca do Polski, ja mam nadzieję
załapać się na urlop. Mam nadzieję, bo na dzień mojego wylotu
planowana jest pokojowa manifestacja przeciwko „rządom” Seleki i
obecnego prezydenta. Przypomina mi się podobna inicjatywa sprzed
kilku miesięcy, która została „stłumiona” kałachami. Więc
jak Bóg da, odpocznę sobie w trochę spokojniejszym miejscu.
Postaramy się
kontynuować pracę bloga przez ten czas, albo chociaż dawać znać
pokrótce, że nic nam nie jest. Od połowy sierpnia wracamy w stary
tryb pracy. Jak Bóg da...