28.04.2013, wiadomości regionalne


Wiele misji w naszej diecezji nawiedzili rebelianci. Pierwsza sytuacja -  ktoś powiedział, że na jednej misji afrykański ksiądz trzyma u siebie dużą sumę pieniędzy. Fakt – miał 8 mln franków (12 tys. euro) na budowę szkoły i te 8 mln mu zabrali. I jeszcze motor, którym próbował uciekać i wcześniej jeszcze samochód.
Miejscowi odwieźli go do garnizonu Seleki, bo chciał całą sytuację zgłosić i odzyskać skradzione rzeczy. Życzliwi księdzu muzułmanie poradzili mu jednak, żeby jak najszybciej uciekał. Szef rebeliantów zagroził wyciągnięcie konsekwencji osobom, które napadły na księdza, a więc oprawcy będą się chcieli zemścić. Uciekł więc i schował się u biskupa. Wprawdzie udało mu się odzyskać samochód, ale dużo części było powymienianych na stare. Już na niewiele się on zda.

Na innej misji, niedaleko Bangui, rebelianci zabrali dwa samochody – tamtejszego księdza i jego kolegi, który przyjechał w odwiedziny.  Za kilka dni pojawili się także u sióstr żądając i ich auta. Znów twierdzili, że to samochód rządowy, a więc, że im się należy. Siostry zaczęły bić w dzwony, zbiegli się mieszkańcy zaopatrzeni w kije i maczety. Wprawdzie rebelianci nie zabrali tego po co przyjechali, ale wyraźnie zapowiedzieli powrót. Siostry w międzyczasie jednak wyniosły się do Bangui, a samochód odwiozły do biskupa.

Misja wysunięta najbardziej na południe, mimo trzykrotnych odwiedzin, nie ucierpiała w ogóle. Ani misja, ani w ogóle wioska. Dlaczego? Nie wiemy, ale mer jest muzułmaninem z korzeniami czadyjskimi. Zbieg okoliczności? 

W samym sercu diecezji misja znajduje się przy drodze. Z daleka widać katedrę i pomnik patronki – Joanny d’Arc, ubranej w zbroję i trzymającej w ręku miecz. Rebelianci już dwa razy byli o krok od napaści. Ostatnim razem, o 23:00 ksiądz widział jak oddział Seleki skradał się już w ich stronę. Już podchodzili, by po kilkunastu minutach zrezygnować. Co ich ciągle odciąga? Czyżby zbroja i miecz?

I jeszcze wyjdźmy na chwilę z terenu naszej diecezji. Samochody i pieniądze to najcenniejsze dla rebeliantów łupy. To fakt – tutaj bez samochodu niewiele możesz zrobić. Wszyscy starają się swoje środki transportu chronić – chowając je lub odwożąc tam, gdzie może będą bezpieczniejsze. I tak u arcybiskupa w stolicy znajduje się ich już 45…

 Misja niedaleko Kamerunu także doświadczyła ostatnio nieproszonych odwiedzin. Przyjechała tylko dwójka „gości”. Jeden pozostał na zewnątrz, drugi wszedł do budynku, kazał wszystkim wyjść na korytarz, krzyczał, mierzył bronią, straszył, kogoś spoliczkował, zabrał pieniądze i komputer. Ktoś zadzwonił po Selekę, po tych niby „dobrych”, którzy szybko się zjawili i po podsumowaniu, że często ich tu zbóje odwiedzają, zaproponowali pilnowanie misji – istny pakt z diabłem. Nie zgodzili się. Miejscowi widzieli jak po chwili „dobra” Seleka zabiera tych dwóch zbójów na swój samochód i jak gdyby nigdy nic razem odjeżdżają. Wszystko pozory, pozory, pozory…

Państwowe szkoły od jakiegoś już czasu nie działają i działać nie będą. Pojedyncze prywatne jeszcze chodzą, ale już niedługo – rodzice boją się porwań, czy to dla okupu czy żeby wcielić dzieci w szeregi rebeliantów. 

Wczoraj w końcu, po nie wiemy już ilu dniach, mieliśmy zasięg. Stąd część tych wieści. Telefony  się rozdzwoniły. Dobrze, że udało nam się skontaktować z innymi misjonarzami. Dziś znów głucha cisza, znów nic nie działa. Początkowo cieszyliśmy się, że możemy ich usłyszeć, że nikomu nic nie jest, ale każdy kolejny telefon, prócz tych informacji przynosił same złe wieści – tych napadli, tych okradli, ci muszą zamykać szkoły, ci boją się o podopiecznych, tam obok się znów biją, tylu ludzi już zginęło, ciągle gwałty, ciągle strzelają, ciągle czekają, ciągle coś…

Niby mają się zbierać znów jakieś rady międzynarodowe, niby chcą przysyłać żołnierzy z zewnątrz do zaprowadzenia porządku, niby ma być lepiej. Niby już miało być i co? Prezydenta to teraz chyba nikt nie popiera, chowa się chłopina w bazie wojskowej. I jak taki człowiek ma uspokoić sytuację i doprowadzić kraj do wolnych wyborów w 2016 roku? Co on chce gdziekolwiek doprowadzać? Co z tego kraju do tego czasu pozostanie? Nie można mówić, że jeszcze trochę i z Republiki Środkowoafrykańskiej pozostanie kompletna ruina. To już jest kompletna ruina.

I żyj tu jakoś człowieku. No niby jak?

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

25.04.2013, będzie gorąco?


Nie wiem nawet od czego zacząć. Wice-mer z naszej wioski z własnej inicjatywy poszedł do Seleki, żeby ich tu sprowadzić, żeby tu stacjonowali, żeby tu „pilnowali porządku” (ha ha ha). Mieli przyjechać dzisiaj, jeszcze się nie pojawili. Znów wpadną pod osłoną nocy czy raczą łaskawie poczekać do rana? Będą siedzieć grzecznie i pozwolą na zapowiedziane pertraktacje czy od razu przejdą do tworzenia swojego ładu? Już zapowiedzieli nałożenie podatku na mieszkańców – na utrzymanie rebeliantów.

Chcą ściągnąć z lasu mera, że niby na rozmowy, że nic mu się nie stanie, że chcą coś ustalić. Na swoje szczęście (i życie) chłop się nie zgodził. Siedzi dalej gdzie siedział. On i 3,5 tys. innych mieszkańców naszej wioski (na 4 tys.!). To doskonale pokazuje skalę „spokoju”. Dzisiaj jeszcze więcej osób poszło w busz. A my czekamy jak zawsze.

Cholera, co to będzie?

Jeśli tak będzie, jeśli będą tu stacjonować to będą najpewniej mieszkać na opuszczonym komisariacie policji (drewniana stodoła). O ironio losu! Komisariat jest 100 metrów od misji…

Musi być dobrze. Musi być jakoś. Może nie są na tyle głupi by zniszczyć szpital? Przecież i oni chorują. Ludzie będą padać jak muchy. Już padają.

Może statystyki podają – kilkaset osób zginęło i to w stolicy. Niewiele. Czym by tu się przejmować? Ale to są tylko bezpośrednie ofiary tego konfliktu. Ile jest tych pośrednich?

Kilkuletnia Valeria jest chora. Znów. Matka w 7-mc ciąży decyduje się zabrać ją do naszego szpitala. Podczas przeprawy przez las kobietę kąsa wąż. Ostatecznie hospitalizowane są obydwie. Silne leki, wygrzebią się. Pierwsza, druga, trzecia doba. U obu jest poprawa. Czwartej nocy jestem wezwana do pilnego przypadku. Kobieta się wykrwawia. Krew z dróg rodnych cieknie jej ciurkiem. Na podłodze kałuże, miednica pełna krwi. Kroplówka - jedna, druga. Leki na krzepliwość – pierwszy i drugi nie dają poprawy. Dostaje trzeci lek, najsilniejszy, ostatnią deskę ratunku. Nie mamy już więcej pomysłów. Wpada we wstrząs. Ciśnienia brak. Dajemy leki reanimacyjne. Szukamy dawcy krwi. Znów Bóg działa – mąż kobiety ma tą samą grupę. Robimy transfuzję. Załapuje. Pojawia się słabe ciśnienie. Odzyskuje przytomność.   

Toksyna wstrzyknięta przez węża potrzebowała kilku dni by spustoszyć organizm. Cudem ją odratowaliśmy! Cudem! Gdyby mąż nie miał tej samej grupy, nie zdążylibyśmy nawet zbadać nikogo więcej. Umarłaby. Umarłaby i osierociła 8 dzieci. W tym małą Valerię.

Kilka dni wcześniej w lesie wąż ukąsił małego chłopca. Nie zdążyli nam go donieść. W jego małym ciałku trucizna rozeszła się szybciej. Nie zmarłby gdyby nie musiał spać w lesie, a nie musiałby spać w lesie gdyby nie musiał uciekać. Nie uciekałby zaś gdyby w kraju był spokój, jak kiedyś.

Ile jest takich ofiar? Ile jeszcze będzie?

Nasi pielęgniarze, którzy jak i wszyscy nocują w buszu zabrali ze szpitala trochę leków na malarię i opatrunków. Ludzie wiedzą gdzie oni pracują i pytają ich o pomoc. Dla wszystkich ta sytuacja jest taka trudna, taka cholernie trudna.

Módlmy się. Módlcie się. Musi być na to zło jakiś sposób. Musi. Boże…

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

23.04.2013, znów niespokojna noc


Pamiętacie dziewczynkę o której życie walczyliśmy przed kilkoma dniami? Zmarła. Wczoraj wczesnym popołudniem, w bardzo dziwnych okolicznościach, zmarła. Dla wszystkich był to szok. Tak bardzo się staraliśmy. Już wszystko było na dobrej drodze…

Wczoraj wieczorem odbyło się Place ti kwa, czyli coś jak stypa poprzedzająca pogrzeb, ale w bardziej radosnej wersji. Ludzie bawili się kilka godzin, byli tam prawie wszyscy nasi pielęgniarze, w oddali słyszeliśmy muzykę. My jak zawsze próbowaliśmy porozmawiać  z bliskimi przez Internet. O 22:00 wyłączyłam komputer i usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu. Wyjrzałam z pokoju. Papa wszędzie gasił światła.

Nasz stróż nocny doniósł mu, że 4 km od nas, do wioski gdzie odbywa się Place ti kwa, przyjechała Seleka. Dwóch gości zostawiło motory w innym miejscu i podeszli do zgromadzonych ludzi na nogach. Nikt ich nie zauważył, nikt się ich nie spodziewał. Dopiero kiedy jakieś dzieci zaalarmowały dorosłych, dopiero kiedy rebelianci zaczęli strzelać w powietrze zaraz obok nich, wszyscy uwierzyli.

Przyszli zabrać motory. Jeden z muzułmanów wskazał na dwa i powiedział, że należą do niego. Dali mu spokój. Nasz pielęgniarz nie miał tyle szczęścia. Nie chciał oddać motoru, nie chciał jechać z nimi (chcieli żeby ktoś ich pokierował, żeby im wskazał rządowe samochody, znowu…), zaczęli się szarpać. Motor zabrali. Jego w końcu zostawili w spokoju.

Kiedy jednak emocje trochę opadły, chłopak zdał sobie sprawę ile miał szczęścia, przecież był o włos od śmierci.  Co to dla rebeliantów za problem sięgnąć po broń i znów wystrzelić? Tym razem już nie w powietrze. Boże! Znów zadziałałeś w naszej ochronie!

Wszyscy uczestnicy stypy przerażeni uciekli w las i tam już całą noc pozostali. Seleka wróciła do swojej bazy – 30 km od nas.

My w czasie całej „akcji” siedzieliśmy na werandzie w zupełnych ciemnościach. Komputery schowane, wzrok wpatrzony w dal. Ela stwierdziła, że tyle co zdążymy odzyskać choćby namiastkę spokoju, znów coś się dzieje, znów to samo.

Poszliśmy w końcu spać. Nasłuchując.

Rano w szpitalu zobaczyłam jak bardzo wszyscy pielęgniarze są zmęczeni. Uciekali, chowali się, większość całą noc nie zmrużyła oka. Bardzo to przeżyli. Wielu pacjentów wróciło do lasu. Znów.

Błędne koło. Błędne diabelskie koło. A my pośrodku tego wszystkiego.

////////////// 20:00
Właśnie dowiedzieliśmy się, że po wiosce kręcił się rebeliant w cywilu. Podobno mają dzisiaj wrócić. Znów niespokojna noc?

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

21.04.2013, świeże wieści ze stolicy


Przyjechał dziś do nas chłopak z Bangui. Przywiózł m.in. tak bardzo potrzebny odczynnik do oznaczania grup krwi, a prócz niego stos nieprzyjemnych wieści.

Miasto jest bardzo zniszczone. Uniwersytet, szkoły, urzędy nie funkcjonują. Te, które nawet chciałyby zacząć robić cokolwiek, nie są w stanie przez chaos jaki w nich panuje. Nie ma sprzętu, komputerów, dokumenty są porozrzucane lub spalone.

Mieszkańcy stopniowo zaczynają wracać do miasta, choć w wielu dzielnicach nadal dochodzi do napadów i wymuszeń. Wciąż trwa akcja rozbrojeniowa, Seleka jest kontrolowana tylko na pozór, jest bardzo niebezpiecznie. Miasto patrolowane jest przez Francuzów i wojska FOMAC-u (czyli wojska zewnętrzne, przysłane przez Wspólnotę Krajów Afryki  Środkowej).

Szpitale powoli zaczynają wznawiać działalność. Musiały ją przerwać, bo personel bał się o swoje życie. Niebezpodstawnie – dochodziło do ciągłych wymuszeń i grabieży. Trafiają tam ofiary i sprawcy napadów, pobić i strzelanin. Trzeba jednak podkreślić, że pierwszeństwo w leczeniu uzurpują sobie żołnierze Seleki. I lepiej, żeby ich wyleczono, bo może być nieprzyjemnie…

W tym rzekomym uspokojeniu sytuacji widać coraz wyraźniej, że na targach ocalały głównie stoiska należące do muzułmanów. Kolejny w tym konflikcie zbieg okoliczności?

Otwarto granicę z Kamerunem. Przyjeżdżają więc do Bangui ciężarówki z paliwem, kontenery pełne  artykułów spożywczych i chemii, bo w kraju niczego się nie produkuje. Stacje benzynowe działają, ale w cenę paliwa wliczona jest niemała dopłata za „ochronę” tych miejsc przez rebeliantów. Wszyscy zgodnie podkreślają, że przez Republikę Środkowoafrykańską przetoczyła się ogromna fala zniszczeń, nieporównywalnie większa od tej sprzed 10 lat, czasów poprzedniej rebelii.

A my? My nadal jesteśmy chronieni jakąś Mocą nie z tego świata. I prócz wczorajszej potężnej burzy, która postawiła wszystkich na równe nogi w środku nocy („Strzelają!”, „przyjechali!”), nic się w naszej wsi nie dzieje. Jak zawsze – codziennie rano w kościele jest msza święta, szpital kontynuuje pracę i działamy tak jak gdyby 160 km od nas wcale nie znajdowało się epicentrum konfliktu, a nas w każdej chwili nie mogli ponownie odwiedzić rebelianci.  I ufamy. I dziękujemy za każdy dany nam dzień i za was i waszą modlitwę. 


Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

20.04.2013

U nas wszystko dobrze. Żyjemy. Jest spokój. Nie mam siły pisać więcej. Jutro.

18.04.2013, strzelanina o 4:00 nad ranem


Wczoraj po 20:00 udało mi się sklecić co nieco na bloga i kiedy już miałam to wrzucać, pielęgniarze zawołali mnie do szpitala. Dziecko jednego z pracowników bardzo się pochorowało. Próbowaliśmy wszystkiego, ale stan się tylko pogarszał. Ojciec poprosił w końcu o chrzest, a po nim wszystko jakby zaczęło się poprawiać. Była nadzieja. W ogólnym zamieszaniu jednak wszyscy byliśmy na nogach do późnego wieczora i poszliśmy spać wykończeni dopiero około 1:00 w nocy.

Nie było nam dane długo odpoczywać. Równo o 4:00 zbudziły nas wystrzały. Najpierw jeden, po nim seria i znów jeden. Wyskoczyliśmy z łóżek – nie wiadomo było kto strzela, ilu ich jest, czego chcą. Zebraliśmy się jak zwykle na werandzie (zombie pidżama party) i zaczęliśmy nasłuchiwać.

Przyjechali na dwóch motorach (razem 5 ludzi – dwóch z Seleki i trzech współpracujących z nimi złodziei) szukając znów jakiegoś samochodu. Znaleźli go, ale nie chciał odpalić. Wkurzyli się.

Kiedy przejeżdżali drogą koło misji, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy czego chcą, znów podskoczyło mi ciśnienie. A co jeśli przyjadą do nas? Co jeśli puszczą serię z karabinów w naszą stronę? A co jeśli…?

Chwilę później poszliśmy znów spać, a raczej poszliśmy znów usiłować spać.

Z rana zostałam wezwana do tego samego dziecka co kilka godzin wcześniej. Po godzinie wróciłam do domu, żeby tylko zgarnąć resztę rzeczy i lecieć z powrotem. Tyle co zdążyliśmy wymienić parę słów i znów usłyszeliśmy motory i znów usłyszeliśmy wystrzały. Cały czas byli te kilka kilometrów od nas. Cały czas próbowali uruchomić ten samochód. Ograbili domy, sterroryzowali wszystkich. Mieli nadzieję, że wrócą do siebie autem, że będą mieli możliwość zabrania wszystkich łupów. Nie udało im się, ale wrócą. Wrócą na pewno. Zresztą z pustymi rękami nie odjechali – przyjechali na dwóch motorach, potem mieli już cztery. Cudowne rozmnożenie?

Początkowo wydawało się, że strzelają w powietrze, tak żeby tylko postraszyć. Nie było słychać płaczu ani zawodzenia, można było więc twierdzić, że nie ma ofiar śmiertelnych.
I tak, to fakt – chcieli postraszyć, nie było ofiar śmiertelnych, ale strzelali w ziemię. Kule leciały więc gdzie popadnie, odbijały się od twardej ziemi i wbijały w ściany domów, drzewa i ogrodzenia. Chwała Panu Jedynemu, że nikt poważniej nie ucierpiał!

Nasz pielęgniarz przyszedł do pracy spóźniony. Był wystraszony. Jedna z zabłąkanych kul utknęła w ścianie jego domu. Na szczęście na strachu się skończyło. Tym razem.

Także pracujemy dalej. Staramy się. Szpital częściowo się wyludnił – połowa pacjentów uciekła w las ze strachu przed rebeliantami. Nowi też się jeszcze nie pojawiają.

Chodzą słuchy, że mają wrócić jeszcze dziś. Zdecydowana większość naszych znajomych poszła w busz. Nawet ci, którzy do tej pory dzielnie trwali na posterunku. Wioska się wyludniła. Słyszeliśmt, że mają rozbroić bandytów, że mają to zrobić tutaj. Jeśli do tego dojdzie, będzie jatka. Istna jatka. Na nasze szczęście dzisiaj pada. Może nie dojadą? Może nie dziś?

No więc znów czekamy… 

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim. 

17.04.2013, wieści dobre, złe i jeszcze gorsze

W związku z ilością pracy w szpitalu nie udało mi się wczoraj nic napisać, a dziś wrzucam o tej godzinie. Także żyjemy nadal, nic nam nie jest, ale jeśli tak dalej pójdzie wpisy mogą nie pojawiać się codziennie.

Pamiętacie demonstrację cywilów przeciwko rządom obecnego prezydenta w Bangui o której pisałam kilka dni temu? Tutaj jest wręcz zwyczaj, że po takich wydarzeniach głowa państwa przejeżdża przez miasto wyrzucając z samochodu pieniądze. Tak było wcześniej, tak jest i teraz. Prezydent wsiadł więc tego dnia do swojej bryki i zaczął rozdawać banknoty. I co? Nikt nie podszedł, nikt ich nie pozbierał, nikt go nie pozdrawiał! Pokazali, wymownie i bez słów pokazali co o nim sądzą. Gratulacje dla Środkowoafrykańczyków!

Po ostatniej „krwawej” niedzieli prezydent wypuścił wspaniałą przemowę, w której mówił, że podejmie środki by walczyć z brakiem bezpieczeństwa w stolicy, że trzeba wyrzucić intruzów (= popleczników swojego poprzednika, a także niektórych członków Seleki), skoszarować 1000 rebeliantów. Niby do tej pory ładnie, niby nie głupio mówił. Dodał niestety jeszcze, że zastanawia się nad poproszeniem o pomoc w stabilizacji kraju Czadu. Wystarczająco dużo jest w oddziałach rebelianckich osób tejże właśnie narodowości, a jakoś stabilniej nikt się nie czuje. Ponadto zapowiedział, że w każdej prefekturze będzie stacjonował oddział Seleki, aby chronić mienie i ludzi. Tak jak i powyżej – ja się realnie boję o nas i nasze „mienie” dopiero kiedy oni przyjeżdżają. 

Niech najlepszym przykładem bezpieczeństwa i ochrony jakie zapewniają będzie to, co zrobili ostatniej niedzieli, między krótkim przejazdem przez naszą wioskę a powrotem tutaj. Odwiedzili w tym czasie niewielką miejscowość 45 km stąd aby okraść jednego z mieszkających tam bogatych mężczyzn, a że go nie znaleźli pojechali dalej. Trafili na innego faceta – zabrali mu wszystkie pieniądze (jego własne i należące do tamtejszej małej przychodni). Nie nasycili się jednak wystarczająco, więc na koniec uderzyli go jeszcze karabinem w głowę. Ci sami – „grzeczni” chłopcy pilnujący porządku, ci sami, którzy potem przyszli na misję naprawiać koło.

Wracając jeszcze do stolicy: w dalszym ciągu jest mowa o rozbrojeniu Bangui, rekwirowaniu broni. Obecni rządzący twierdzą oczywiście, że to poprzedni prezydent rozdał wszystkie te kałachy i cięższy sprzęt. Najlepiej teraz wszystko zwalić na niego, a siebie próbować nieudolnie oczyścić. Mówią, że zamieszki w poszczególnych dzielnicach zaczęły się kiedy Seleka natrafiła na popleczników byłej głowy państwa, którzy nie chcieli się poddać. Znów to samo.
Wszystko to dementuje jednak arcybiskup Bangui, który zadaje pytanie: jak więc wytłumaczyć próbę rozbrojenia… sierocińca? Rebelianci wpadli tam szukając nie wiadomo czego, czego na dodatek nie znaleźli. Sterroryzowane dzieci chowały się pod łóżkami, płacze, krzyki, koszmar… Jakby mało miały w życiu problemów…
Szkoły nie działają. Rodzice boją się o dzieci, zwłaszcza o dziewczynki. Wciąż dochodzi do gwałtów i porwań, a następnie wcielania siłą w oddziały Seleki.
Dwóch mężczyzn odmówiło oddania rebeliantom swoich motorów. W ramach kary za opór każdy z nich dostał serię z kałachów. Zginęli na miejscu. Oprawcy odjechali. Oczywiście na ich motorach. Znów.

Na północy zaś lud Peul, który jest rozproszony w 15 krajach afrykańskich i który zajmuje się wypasem bydła wszedł do jednej z wiosek i zażądał wydania zwierząt. Mieszkańcy nie zgodzili się, więc intruzi przegonili krowy po ich polach, niszcząc wszystko. Miejscowi zaczęli więc z nimi walczyć. Byli zabici po obu stronach. W ramach odwetu Peul wraz z Seleką spalili sześć wiosek! 1900 osób zostało bez dachu nad głową, 1900 osób straciło dorobek swojego życia. I znów mamy przykład rebeliantów broniących porządku. Tak na marginesie: większa część Peul to czadyjscy muzułmanie.

Nasze (polskie) siostry mieszkające bliżej Kamerunu zmuszone były oddać rebeliantom swój samochód… A więc -1 dla misjonarzy.

A co robią, jak zwykle zresztą, wielcy tego świata? Co robią osoby, których głos ma jakiekolwiek znaczenie? Czy coś w ogóle robią? Taaaak – potępiają! Kto mógł to już potępił ten konflikt, to co tu się dzieje. Niestety, jak zwykle, na tym się skończyło. Mur.
A ludzie nadal uciekają, a ci którzy jeszcze nie uciekli nasłuchują i czekają. Nasłuchują najgorszego i czekają na najgorsze. Ale świat potępił! Starczy, nie?

Publikacja i rozpowszechnianie zawartości niniejszego bloga, są bez uprzedniej pisemnej zgody autora zabronione i stanowią naruszenie ustaw o prawie autorskim.